Szansa 2013; 2014 rok - Łukasz; Aleksandra (10)

    Za oknami sypie śnieg, jest go zdecydowanie mniej niż w poprzednich latach. Do naszej rocznicy ślubu zostało niewiele, tym razem nie mam nic szczególnego zaplanowanego na ten dzień. Żadnych gości, przyjęcia ani nawet romantycznego wyjścia do restauracji we dwoje. Nie przeszkadza mi to jednak. Patrzę na moją stronę łóżka, która przez ostatnie miesiące była boleśnie pusta. Teraz leży na niej Ola, zwinięta w kłębek i oddychająca miarowo. Przez pierwsze dwa tygodnie po powrocie ze szpitala nie mogłem spać, bo wciąż nasłuchiwałem, czy jej oddech jest prawidłowy. Po tym jak w szpitalu na moich oczach się zatrzymała nie potrafię przestać się bać, że do mnie już nie wróci. Do końca roku mam przyznają na nią opiekę, którą prawdopodobnie będę przedłużać. Fizycznie radzi sobie już coraz lepiej, stawia samodzielne kroki i nie zwija się przy tym z bólu, co samo z siebie wydaje się już cudem. Problemem pozostaje psychika, która jest w totalnej rozsypce. Miałem nadzieję, że powrót do domu rozwiąże nasze problemy. Bardzo się starałem, przystroiłem mieszkanie balonami i kwiatami, ubrałem się elegancko i wręczyłem jej bukiet kwiatów i ulubionych czekoladek na powitanie. Sam przyrządziłem dwudaniowy obiad z deserem, zaplanowałem wieczór filmowy. Ola nie doceniła żadnego z gestów, wydawało się mi nawet, że ich nie zauważyła. Weszła po prostu do łóżka i zasnęła. Wtedy byłem wdzięczny Bogu za samą jej obecność. Teraz zaczynam się zastanawiać, kim się staniemy za kilkanaście lat, jeśli nasze życie będzie tak wyglądać.

***

ALEKSANDRA 

2014 ROK


    Przewracam się z boku na bok, delikatnie zsuwam jedną nogę i następnie drugą. Czuję chłód podłogi i ból w stawie skokowym. Obok łóżka położone są kule, ignoruję ich obecność. Już dawno obiecywałam sobie, że obejdę się bez nich i wreszcie nastał czas, by być wiernym swojej obietnicy. Z dokładnością godną sapera przygotowuję moje ciało do samodzielnego kroku. Staram się przyjąć możliwie najlepszą pozycję, balansuję biodrami i gdy nabieram pewności, że dam radę wytrzymać dłużej niż kilkanaście sekund w wyprostowanej pozycji wysuwam niepewnie prawą nogę do przodu. Chwieję się, ale nie upadam. Stoję w lekkim rozkroku i czuję, że cała drżę. Dosuwam lewą nogę obok prawej i odwracam się, by ocenić swoje postępy. Pokonałam około dwudziestu centymetrów, najdłuższy odcinek od siedmiu miesięcy.

    Łukasz wchodzi do pokoju akurat w tym momencie, gdy moje ciało odmawia posłuszeństwa i niebezpiecznie się chwieje. Łapie mnie pod rękę i upomina, że nie powinnam się forsować. Razem idziemy do kuchni, gdzie czeka na mnie śniadanie i kubeczek pełen witamin - kilkanaście specjalnie wybranych tabletek, które mają za zadanie naprawić to, co zepsuł we mnie nieostrożny kierowca ciężarówki.

    Śniadanie jemy w ciszy, którą przerywa szelest przewracanych kartek gazety. Nienawidzę tego zwyczaju porannej prasówki, ale nie mam odwagi, by poruszyć ten temat. Nie chciałabym okazać się niewdzięczną. Ostatnie miesiące były trudne i nic dziwnego, że Łukasz potrzebuje oderwania od domowych problemów. Problem w tym, że ja potrzebuję, żeby zauważył mnie. Nawet jeśli od wielu miesięcy jestem uwięziona w skorupie.


***

    Dzwoni moja mama, opowiada mi o czymś, nie mam pojęcia o czym. Słowa zlewają się w jeden bełkot, który płynie wartko niczym strumyk. Bla, bla, bla. Nowa sukienka i Tośka się wyprowadza. Bla, bla, bla. Co jakiś czas wydaję z siebie och i ach, po to tylko, by podtrzymać konwersację (albo raczej monolog). Wreszcie po jakimś kwadransie pyta się, co słychać u mnie. Z wymuszonym entuzjazmem zapewniam, że wszystko idzie świetnie. Rehabilitacja przynosi spodziewane efekty, może nawet będę mogła za kilka miesięcy wrócić do pracy. Nim mama zdąży zadać kolejne pytanie żegnam się i rozłączam.

    Wchodzę do łóżka i przykrywam się kołdrą. Do powrotu Łukasza zostało około trzech godzin. Nie chce się mi nic robić, leżę więc bez ruchu przez cały ten czas. Dawniej nie wytrzymałabym trzech minut bezczynności, miałabym poczucie, że marnuję czas. Teraz nie ma to żadnego znaczenia. Czym są te godziny przy zmarnowanym życiu?

    Po minie Łukasza widzę, że jest niezadowolony. Nie artykułuje wprost swojej złości, zamiast tego z cierpkim uśmiechem całuje mnie w policzek i idzie do kuchni odgrzać obiad. Wlokę się za nim i siadam przy stole, na którym leżą resztki śniadania i naczynia. Rozglądam się wokół siebie i dostrzegam, że wszędzie jest brud. Nie przeszkadzał mi przez cały dzień, nie przeszkadza mi teraz. Dlatego nie robię nic, gdy Łukasz ostentacyjnie szoruje blat. 

- Co dziś robiłaś?

- Nic wielkiego.

- Byłaś na spacerze?

- Nie miałam ochoty.

- Może pójdziemy razem?

- Mówiłam już, że nie mam ochoty. Idź sam, jeśli chcesz. 

- Dzwoniłaś do pracy?

- Nie dzwoniłam.

Wzdycha po cichu i odwraca się do mnie tyłem. Założę się, że przygryza sobie wargi, żeby nie powiedzieć niczego, co spowoduje kłótnię. Wiem, że go rozczarowuje. Wiem, że chce dobrze. Najzwyczajniej w świecie nie mogę sprostać jego oczekiwaniom. 

- To jaki masz plan?

- Nie tworzę planów, jak będę gotowa, to zadzwonię do pracy. 

- Powtarzasz to samo od tygodni. Czas ruszyć do przodu.

- Na szczęście, to nie ty o tym decydujesz. 

Niecierpliwie czekam na dalszy ciąg dyskusji, ale ona nie następuje. Kolejny raz Łukasz nie przystępuje do ataku, tylko odpuszcza. Powinnam się cieszyć, a jednak mnie to martwi. Gdzieś z tyłu głowy mam w pamięci, że przeciwieństwem miłości nie jest nienawiść, jest nią obojętność. 


*** 

    Powinnam odczuwać wdzięczność albo przynajmniej frustrację. W końcu cudem przeżyłam wypadek, który zakończyłby życie przeciętnego człowieka. Może to kwestia tego, że błyskawicznie zostałam przyjęta do szpitala i że starano się o mnie bardziej, gdyż jestem żoną lekarza. Może faktycznie cuda się zdarzają i stanowię tego żywy dowód. Albo też mam coś specjalnego światu do zaoferowania i dostałam jeszcze jedną szansę, by tego nie przegapić. Mam też prawo do odczuwania frustracji, złości, ba - nawet wściekłości. Moje ciało zostało złamane w niezliczonej ilości miejsc, ale to nie stanowi największego problemu. Straciłam pracę, odsunęłam się od znajomych. Ponoć nawet mam depresję. To wszystko nic nie znaczy. Nie czuję ani wdzięczności ani złości. 

    Jestem po prostu zdziwiona, gdy Łukasz metodycznie pakuje swoją skórzaną walizkę i mówi mi, że później zgłosi się po resztę rzeczy. I że skontaktuje się ze mną jego prawnik. Nigdy nie wspominał o tym, że ma prawnika. Nie jestem pewna, czy bardziej dziwi mnie to czy fakt, że o ile to wszystko nie jest koszmarem sennym, to właśnie kończy się nasze małżeństwo.

- Klucze połóż na stole i zatrzaśnij za sobą drzwi - nie potrafię wydusić z siebie nic więcej. Wychodzę z mieszkania, choć wcale nie miałam takiego planu. Po prostu ruszam przed siebie i idę do pobliskiego parku. Zaskakuje mnie to, jak bardzo ciepło jest na dworze i pogodnie. Pogoda powinna przecież współgrać z bezgraniczną rozpaczą, której doświadczam.


Komentarze