Szansa - 2013 rok - Łukasz (9)


Długie weekendy to dziwny czas, przynajmniej na moim oddziale. Pacjentek jest niewiele, nikt nie planuje żadnych zabiegów. W tym roku nawet rodzącym nie spieszno do nas. Wyjątkowo mocno tęsknię za Olą. Jak mogłem dopuścić do tego, że jej tu nie ma? Dawniej nie przepuścilibyśmy takiej okazji. 
Ola twierdzi, że coś się zmieniło między nami. Kiedy tylko porusza ten temat staram się go zmienić na inny, lżejszy. Nie lubię analizowania uczuć i emocji, nie jestem tego typu mężczyzną. Nie przepadam też za paplaniną. Staram się mówić tylko wtedy, gdy jest coś mądrego do powiedzenia. Co innego Ola. Mogłaby rozmawiać godzinami. Snuć rozważania i rozmaite teorie. Według niej najlepszym rozwiązaniem jest rozmowa o problemach, a im więcej ona mówi tym większą odczuwam potrzebę ciszy. Nie rozumiem jak to możliwe, ale Ola mówi myśląc jednocześnie. Ja najpierw myślę, później mówię.
Staram się unikać niekomfortowych rozmów. To chyba normalne. Przynajmniej w świecie mężczyzn. Ola postępuje inaczej. Rozbiera wszystko na czynniki pierwsze, szuka rozwiązań i praprzyczyny wszystkiego. Śmieję się, że jest tak bardzo dociekliwa, że wkrótce rozwiąże zagadkę, co było pierwsze - jajko czy kura.
Może jednak ma rację. Coś się zmieniło. Sięgam po telefon i wybieram jej numer. Rozmawiamy półgłosem, sam nie wiem dlaczego. Zamykam oczy i wyobrażam sobie moją żonę w łóżku, chciałbym być przy niej. Mówię jej to i wydaje się mi, że jej słowa sprawiają jej przyjemność. Przez krótką chwilę zastanawiam się, czy nie zaproponować jej, żeby tu przyszła. Rezygnuję z tego pomysłu, sam nie wiem dlaczego.
Kilkadziesiąt minut później pod szpital podjeżdża karetka na sygnale. Wychylam się przez okno, ale niewiele widzę. Od jednej z pielęgniarek dowiaduję się, że blisko nas był wypadek, potrącenie pieszego przez ciężarówkę. Wzdrygam się na samą myśl o tym, co musi dziać się teraz na urazówce. Jak na lekarza jestem wyjątkowo mało odporny na krew i rany. 

***
Po powrocie z dyżuru nie marzę już o niczym innym, by położyć się koło Oli i zasnąć. Łóżko jednak jest puste. Czuję się zbyt zmęczony, by zastanawiać się dlaczego. Z lekkim uczuciem zawodu przykrywam się kołdrą i zasypiam otulony zapachem mojej żony. 
Męczy mnie straszny sen. Rzadko kiedy miewam koszmary, ale jeśli już się przytrafią są naprawdę złe. Z ulgą budzę się i orientuję się, że nadal jestem sam. Nie słyszę odgłosów krzątaniny po mieszkaniu, mimo to wołam Olę. Odpowiada mi cisza. Liczę, że na kuchennym stole znajdę karteczkę z informacją, gdzie jest i o której wróci, ale i tego brak. Wracam pamięcią do naszej ostatniej rozmowy, analizuję każde zdanie i zastanawiam się, czy powiedziałem coś, co mogłoby ją urazić. Sięgam po telefon i dzwonię, od razu włącza się poczta głosowa. Czuję nieprzyjemny skurcz żołądka. Nachodzą mnie złowrogie myśli, które odganiam od siebie jak nachalne muchy. Kładę komórkę na stole i czekam aż Ola zadzwoni. I faktycznie, po chwili rozlega się doskonale znana mi melodia. Nie zerkam nawet na wyświetlacz, tylko od razu odbieram.
- Oluś, gdzie jesteś? Już zaczynałem się martwić.
- To ja, Kama. Musisz szybko pojawić się w szpitalu.
- Nie ma szans, kilka godzin temu skończyłem dyżur i nie mam sił na zastępstwo.
- Nie chodzi o pracę - mówi tak nienaturalnym tonem, że od razu wiem, że wydarzyło się coś złego.
 Rozłączam się i natychmiast biegnę do szpitala. Działam jak w amoku. Wciskam odpowiedni guzik w windzie, automatycznie ubieram ochronne obuwie i przedstawiam się pielęgniarce, która po chwili prowadzi mnie do sali, gdzie leży Ola. A raczej to, co z niej zostało.

***
Ubieram czarny garnitur pamiętający czasy naszego ślubu i próbuję zawiązać krawat, co jak zwykle przysparza mi ogromnie dużo trudności. To zawsze było zadanie Oli. Zwinnie przeplatała jedną rękę nad drugą i po chwili moją koszulę zdobił węzeł windsor, eldredge lub inny, który akurat sobie wymyśliła. Mocuję się z próbą stworzenia choćby prostego węzła, ale ani filmiki na you tube ani obrazki nie pomagają mi zbliżyć się do ideału. Ola zawsze się śmiała, że nie pojmuje, jak ktoś kto ma dwie lewe ręce do prac manualnych jest w stanie operować. Jeśli mam być szczery sam ze sobą, to również wydaje się mi to nie pojęte.
Po drodze wstępuję do kwiaciarni, żeby odebrać zamówione kwiaty. Kwiaciarka patrzy na mnie ze współczuciem, każdy miejscowy słyszał o wypadku. Ludzie uwielbiają tego rodzaju opowieści. Oczywiście każdy współczuje, ale jednocześnie oddycha z ulgą, że jego to ominęło. Wydaje się mi, że ludzie wierzą, że istnieje limit nieszczęść na dany rok i cieszą się, że ktoś inny wyczerpał pulę goryczy. Ten rodzaj magicznego myślenia był mi aż dotąd obcy, ale teraz sam czuję, że rozpaczliwie go potrzebuję. 
Kładę kwiaty na miejsce pasażera, na którym zazwyczaj siadała Ola i wkładam kluczyk do stacyjki. Ręce mi drżą z zimna albo z emocji. Dzwoni moja teściowa, zapewne denerwuje się, że nie przyjechałem na czas. Nie odbieram telefonu, nie chcę w takiej chwili nikomu się tłumaczyć.

Komentarze