Szansa - 2013 rok - Łukasz (8)


Dziesięć, dziewięć, osiem… Nie lubię szaleństwa sylwestrowej nocy, mimo to dołączam do odliczania. Ola przytula się do mnie na jakąś sekundę przed wystrzałem petard. Czuję jak pręży się, gdy jedna po drugiej z głośnym hukiem pojawia się na niebie. Oczywiście nie przyzna się do swojego strachu, ale zbyt dobrze ją znam i wiem, że nie jest to dla niej komfortowe. Pocałunkiem składam jej życzenia, a ona odpowiada tym samym. Słowa nie są nam potrzebne. Są takie chwile, a to właśnie jedna z nich, gdy mam wrażenie, że istnieje między nami wyjątkowa więź, której nic i nikt nie będzie w stanie przerwać. Wtapiam nos w szyję Oli i chłonę jej zapach. Jest jedną z tych osób, która rzadko używa perfum i dzięki temu zamiast bukietu sztucznych aromatów, które mają naśladować naturę, czuję ją. 
- Co my tu robimy? - pyta się mnie szeptem.
- Chcesz już wyjść?
Kiwa głową i mocniej ściska mnie za rękę. Szybkim krokiem przechodzimy przez zatłoczoną salę i wchodzimy do windy. Na korytarzu jest cicho, chyba nikt z pozostałych gości hotelowych nie zdecydował się na opuszczenie zabawy przed jej oficjalnym zakończeniem. Gdy tylko zamykają się za nami drzwi pokoju zaczyna mnie zachłannie całować. Rzadko kiedy tak intensywnie reaguje na mnie, a ja na nią. Być może to wynik kilku lampek wina, które wypiliśmy do kolacji. Później oboje nie potrafimy zasnąć. Rozmawiamy szeptem, o wszystkim i o niczym. Jest niemal idealnie, aż trudno w to uwierzyć.

***
       Dwie niewielkie walizki, kosz na jedzenie i siatka z butami to obecnie nasz cały dobytek. Robimy sobie półtorej tygodnia wolnego i wyjeżdżamy nad morze. Decyzję podejmujemy spontanicznie i w mniej niż godzinę znajdujemy nocleg w apartamentowcu. Wg GPS do celu zostało nam nieco ponad czterysta kilometrów. Ola wybiera audiobook i po chwili poznaję, że przepadła w fikcyjnym świecie. Nie mam pojęcia jak to możliwe, ale potrafi jednocześnie śledzić fabułę i sytuację drogową. Średnio co pięć minut zwraca mi uwagę na zmieniający się krajobraz albo jakieś potencjalne niebezpieczeństwo. W końcu zasypia. Słyszę jak jej oddech zwalnia, staje się spokojniejszy i równy. Wyłączam powieść i najbliższe kilka godzin spędzam w ciszy, choć chciałbym przed nią uciec.
       Myślę o ostatnich miesiącach i latach. Nie jestem pewien, czy tak właśnie wyobrażałem sobie małżeństwo. Kiedy poznałem Olę nie miałem najmniejszych wątpliwości, że to właśnie z nią chcę spędzić resztę swojego życia. Podobało się mi w niej wszystko, od koloru oczu po przekonania polityczne. Zgadzaliśmy się w każdej sprawie, co rodziło we mnie niepokój, że jest zbyt uległa i nie potrafi wyrazić swojego zdania. Kolejne miesiące zweryfikowały te obawy. Potrafiliśmy się kłócić, godzić, rozmawiać godzinami i milczeć przez cały dzień. Zawsze było mi z tym dobrze. Po ślubie uwielbiałem przychodzić do domu. Niezależnie od tego czy pracę kończyłem w samo południe czy wieczorem, Ola czekała na mnie. Cieszyła się mną. Liczyłem się ja. Pierwszy rok małżeństwa był doskonały, później zaczęła się codzienność. Oboje na swój sposób byliśmy pochłonięci pracą; specjalizacja rządziła się swoimi twardymi prawami, a i Ola musiała mierzyć się z wysokimi wymaganiami i wyścigiem szczurów. Dalej dbaliśmy o siebie, cieszyliśmy się sobą, nie czułem jednak już tego wielkiego żaru, który był w nas na początku. Arek - mój przyjaciel z lat szkolnych pocieszał mnie, że to normalne. Nie wiem, czy powinienem ufać jego opiniom - jego małżeństwo trwało dwa lata.
     Ola budzi się, kiedy do celu zostało nam jeszcze dwieście kilometrów. Proponuje zmianę, a ja z ulgą przesiadam się na najbliższej stacji benzynowej na miejsce pasażera i niemal od razu zasypiam. Budzę się dopiero wtedy, gdy docieramy na miejsce. Patrzę na moją żonę i widzę, że ma spuchniętą buzię i zaczerwienione oczy. Jestem pewien, że płakała. Domyślam się dlaczego, ale postanawiam dalej grać w grę pt: “nie zauważam”. Tak jest łatwiej, łudzę się.

***
    Ola relacjonuje mi wizytę Tośki. Nie wiem, czego w niej jest więcej, złości czy niedowierzania. Ostrożnie ważę słowa nim się odezwę. Na ile znam moją żonę wiem, że wystarczy jedno błędne słowo, by eksplodowała. Nie chcę brać na siebie tego wybuchu emocji. Wiem też, że jej siostra nie nadaje się na matkę. Jest tak bardzo lekkomyślna i skupiona na sobie oraz kreowaniu lepszej wizji swojego życia, że dodanie do tego równania dziecka wydaje się kosmiczną pomyłką. Myślę, że Ola też to dostrzega, ale na wszelki wypadek nie poruszam tego wątku.
- Moglibyśmy je przecież adoptować. Co o tym sądzisz?
- Kochanie… To nie byłoby właściwe.
- Dlaczego nie? Podaj mi choć jeden racjonalny powód.
- Pomyśl, z czym musiałby się zmierzyć Tośka przy każdym spotkaniu z nami? To byłoby dla niej strasznie bolesne. 
- Może masz rację.
Ufff… Bezgłośnie wypuszczam powietrze. Jedno starcie mniej.
- Tak czy inaczej, nie sądzisz, że powinniśmy wrócić do tematu adopcji?
Za wcześnie się cieszyłem. Na nowo znajdujemy się na polu minowym.
- Oluś… Rozmawialiśmy o tym.
- Tak, miesiąc temu. Potrzebowałeś czasu. Dostałeś go. Ile mam jeszcze czekać?
Jakąkolwiek podam liczbę będzie ona nieprawdziwa. Wiem, że nie zmienię zdania. Chciałbym mieć w sobie tą samą żarliwość i otwartość na rodzicielstwo, co ona. Problem tkwi w tym, że nie mam. Dzieci nie wzbudzają we mnie ogólnego zachwytu. Co innego własne, krew z krwi, co innego obce. Dużo na ten temat czytałem. Ola od około dwóch lat podrzuca mi artykuły i blogi rodzin adopcyjnych. Nic to jednak we mnie nie zmieniło i nie zanosi się na to, by miało się zmienić.
Milczę więc. Ola też. Milczymy przez równy tydzień, aż do chwili, gdy w ramach przeprosin uprawiamy seks w trakcie okresu płodnego. Pierwszy raz w ogóle nie sprawia mi to radości. Przecież nie chodziło w nim o mnie, prawda?

Komentarze