Szansa - 2012 rok. - Aleksandra (3)

    

     Kama. Na wyświetlaczu komórki Łukasza już trzeci raz pojawia się ten napis. Próbuję przybrać neutralny wyraz twarzy, gdy mój mąż odbiera telefon i rozpoczyna rozmowę. Słyszę jak się śmieją, nie wiem jednak z czego albo z kogo. Mijają minuty, zdecydowanie zbyt długie, wchodzę więc do pokoju i znacząco spoglądam na Łukasza. Przechwytuje spojrzenie, ale nie przerywa rozmowy. Gestem daje mi znać, że za chwilę skończy i że mogę iść. Nie wychodzę jednak. Rozsiadam się na naszym małżeńskim łóżku i próbuję czytać leżącą na stoliku nocnym książkę. Dopiero po chwili słyszę jak się żegnają, przerywam więc lekturę i czekam. Jakaś część mnie domaga się, by Łukasz podzielił się ze mną szczegółami rozmowy. Nie następuje to jednak, dlatego dopytuję.
- Coś się stało?
- Nie, dlaczego pytasz?
- Zdziwiłam się telefonem od Kamili.
- Chyba nie ma nic dziwnego w tym, że czasem do siebie dzwonimy?
- Dzwonicie?  - mój tembr głosu zaskakuje nawet mnie samą. Jestem agresywna i zaczepna.
- To nie jest zabronione, prawda? Jesteśmy współpracownikami, znajomymi. - Wymawia te słowa tak wolno, że mam wrażenie, że nie dojdzie do dalszej części wypowiedzi. - Czy z telefonów do Rafalskiego albo Domowskiego też powinien się tłumaczyć? - Łukasz nawet nie próbuje kryć swojego zdenerwowania. 
- Chyba dostrzegasz subtelną różnicę?
- Jesteś zazdrosna o Kamilę? - bezpośredniość tego sformułowania zaskakuje mnie.
- A powinnam być?
Łukasz nie odpowiada. Zamiast tego rzuca mi pogardliwe spojrzenie i wychodzi z sypialni. Słyszę jak przekręca klucz w zamku z drzwi wejściowych. Głośne trzaśnięcie. Cisza.
Rzadko kiedy się kłócimy, a raczej rzadko kiedy się kłóciliśmy. Ostatnio jest pomiędzy nami coraz więcej napięcia. Może to moja wina.

     Chcę, żeby Łukasz wrócił już do domu. Od naszej awantury minęło ponad pół godziny. Nie mam pojęcia gdzie może być. Nie potrafię się skupić na treści książki, którą czytam.  Próbuję się do niego dodzwonić, bezskutecznie. Urażona duma nie pozwala mi na ponowną próbę połączenia. Zasypiam samotnie i tak samo się budzę. 

***
   Łukasz stoi w progu sypialni i trzyma w rękach bukiet czerwonych róż. Wyciągam niechętnie po nie ręce, czuję jak jeden z kolców wbija się mi w kciuk. Syczę z bólu. Wkładam kwiaty do kryształowego wazonu i wychodzę do kuchni nalać wodę. Stawiam je na środku stołu i szykuję śniadanie. Mechanicznie wyjmuję kubki, talerze i sztućce. Zastanawiam się, czy mój mąż widzi, ile wysiłku kosztuje opanowanie kipiących we mnie emocji. 
- Gdzie spędziłeś noc?
- W szpitalu.
- Mogłeś mnie zawiadomić.
- Masz rację, przepraszam.
Na końcu języka mam kąśliwą uwagę, powstrzymuję się jednak z jej wypowiedzeniem. Patrzę na Łukasza i dostrzegam cienie pod oczami i malujące się zmęczenie. Przechwytuje moje badawcze spojrzenie i mam wrażenie, że próbuje przed nim uciec.
- Coś się stało w pracy? 
- Trudny poród, zakończony spóźnioną cesarką.
Opada na krzesło i przeczesuje ręką swoje kasztanowe włosy. Jest coś niezwykle smutnego w tym geście i choć wiem jaka będzie odpowiedź dopytuję o to, jak bardzo zabieg był spóźniony. Patrzy na mnie oczami pozbawionym wyrazu, a po chwili wybucha płaczem. Nigdy nie widziałam go tak bardzo zdruzgotanego. Dopiero z wieczornych wiadomości dowiaduję się, że zarówno matka jak i noworodek nie przeżyli. Na szczęście to nie Łukasz odbierał poród, mimo to przez wiele dni w naszym domu gości smutek.

***
      Za oknami plucha i wilgoć. Jest zupełnie inaczej niż pięć lat temu, gdy zawieraliśmy święty i nierozerwalny związek małżeński. Budzi mnie zapach gorącej czekolady z piankami. Rok w rok jest wierny złożonej obietnicy. Wieczorem mają przyjść goście, zdecydowaliśmy się urządzić skromne przyjęcie i w ten sposób świętować naszą rocznicę. 
- Grosik za twoje myśli. 
- Myślałam, że są nieco więcej warte.
- No dobrze, widzę, że twardo negocjujesz. W zamian za nie dam ci… - wędruje rękami po moich biodrach, przebiega mnie przyjemny dreszcz podniecenia, którego nie czułam od bardzo dawna. Słyszę jak przyspiesza jego oddech, jestem pewna, że nim skosztuję czekolady zdąży ostygnąć. Łukasz nagle przerywa pieszczoty.
- I… Zapomniałaś powiedzieć o czym myślisz.
- Teraz myślę tylko o tobie - staram się, by mój głos był uwodzicielski. 
- A wcześniej?
- O naszym ślubie. - Kłamię i mam nadzieję, że tego nie zauważył. Powinnam o tym myśleć, tymczasem chwilę wcześniej rozważałam, czy nie powinniśmy rozszerzyć diagnostyki w kierunku leczenia niepłodności. Wiem jednak, że jeśli się do tego przyznam czar pryśnie. 
- To był zwariowany dzień, prawda?
- Mało brakowało, aby nie doszło do ślubu. Ciekawe, czy więcej par miało tyle przygód co my?
- Niemożliwe. Założę się, że pobiliśmy wszystkie rekordy w tym temacie.
Śmieję się. Łukasz ma rację, nasz dzień ślubu był totalną katastrofą. Rano temperatura spadła poniżej piętnastu stopni, wszędzie dokoła padał gęsty śnieg. Sceneria była wprost bajkowa, tyle że w aucie, którym mieliśmy jechać do kościoła padł akumulator i załatwienie zapasowego okazało się wielce problematyczne. Moja ukochana fryzjerka, z którą przećwiczyłam fryzurę ślubną trzy razy na tydzień przed terminem złamała prawą rękę i wysłała w zastępstwie swoją ponoć najlepszą pracownicę. Irena (nigdy nie zapomnę tego imienia) przyjechała spóźniona kilkanaście minut i ze stoickim spokojem, żując cały czas gumę, tłumaczyła mi dlaczego według niej moje włosy nie będą mogły być upięte tak jak chciałam. Kiedy wreszcie zabrała się do czesania okazało się, że przy włożeniu wtyczki z prostownicy do gniazdka doszło do jakiegoś spięcia i wybicia korków. Niestety, prostownica nie przeżyła. Dodatkowo przy ubieraniu sukni ślubnej zaciął się zamek błyskawiczny i gdy moja świadkowa się z nim szarpała zahaczyła o kawałek materiału i zrobiła się w tym miejscu dziura. Udało się nam ją zaszyć czarną nicią, jedyną jaką miałyśmy pod ręką. Łukasz zapomniał odebrać bukietu ślubnego, o czym przypomniał sobie dopiero jadąc po mnie w samochodzie. Sam ślub rozpoczął się z ponad półgodzinnym opóźnieniem, gdyż ze względu na warunki atmosferyczne wszyscy jechali wolno, a przed nami zderzyło się kilka pojazdów tworząc przy tym gigantyczny korek. Ostatnie sto metrów musieliśmy przejść pieszo, bo auto nagle się zatrzymało. Moja suknia brodziła w śniegu pomimo usilnych starań przytrzymywania jej w górze. Na szczęście sama Msza odbyła się bez wpadek, nie mogę tego powiedzieć o weselu. Z uwagi na mocne opady śniegu zabrakło prądu. W sali było zimno i ciemno. Zamiast planowanej zabawy do samego rana wszyscy rozeszli się do domu jeszcze przed oczepinami. Wodzirej dwoił się i troił, grał na gitarze i co chwila wymyślał zabawy, ale to okazało się niewystarczające. Kiedy goście poszli udaliśmy się do wynajmowanego pokoju, gdzie w ramach rekompensaty czekała na nas gorąca czekolada z piankami. Jej smak był doskonały i Łukasz uważał, że była warta tych wszystkich poświęceń.
- Myślisz, że to były znaki ostrzegawcze, żebyśmy się nie pobierali? - pytam zupełnie poważnie.
- No coś ty, głuptasie. Czy nam jest ze sobą źle?
Kręcę głową. Mam nadzieję, że za kilka lat będziemy mogli powiedzieć to samo.

Komentarze