Szansa - 2012 rok. - Aleksandra (2)


    Został tydzień do spodziewanej miesiączki. Okropnie długi okres czasu. Sprawdzam zawartość apteczki: trzy testy ciążowe różnych firm i zapas kwasu foliowego na kolejne miesiące. Kusi mnie, żeby zamówić jeszcze kilka testów, resztkami woli się powstrzymuję. Podnoszę przed lustrem koszulkę, uważnie lustruję swoje ciało. Piersi nie wydają się w ogóle większe, brzuch płaski jak deska. Powinnam czuć z tego powodu dumę, wiele znajomych chwali moją figurę. Kiedyś robiło to na mnie wrażenie, teraz jest to dla mnie raczej powód do smutku. Też chciałabym narzekać na obwisły brzuch lub piersi, będących skutkiem przebytej ciąży i laktacji.
Dźwięk telefonu komórkowego rozbrzmiewa w mojej torebce. Idę do przedpokoju i bez entuzjazmu odbieram.
- Kluseczko, jak tam twoje samopoczucie? 
- Dzięki mamo, w porządku.
- Łukaszek jeszcze jest w pracy?
- Tak, dziś ma gabinet, więc wróci dopiero w nocy.
- Biedactwo moje. Jak ty to wytrzymujesz? 
- Nie przesadzaj, to tylko jeden dzień na tydzień. To raczej Łukaszowi trzeba współczuć, a nie mnie.
- No dobrze, dobrze. Chciałam zapytać, czy ustaliliście kiedy obchodzicie rocznicę ślubu. Musimy z ojcem zaplanować wyjazd po choinkę i to dla nas ważne, żeby wiedzieć, czy przyjęcie będzie w sobotę czy w niedzielę.
Przewracam oczami, kiedy to słyszę i czuję, jak płoną mi policzki ze złości. Rodzice są na emeryturze i w dowolny dzień tygodnia mogą jechać na swoją działkę i ściąć to głupie drzewo. Ale nie. Muszę ustalić teraz, na miesiąc przed rocznicą, w który dzień weekendu zrobimy przyjęcie, bo w przeciwnym wypadku jaśniepaństwo się nie pojawią. 
- Nie wiem mamo kiedy. Nie mieliśmy czasu jeszcze o tym porozmawiać.
- Jak to nie mieliście czasu, Kluseczko? A jakie to macie inne obowiązki, które wam w tym przeszkadzają? Ja w twoim wieku opiekowałam się wami, pracowałam i nigdy nie brakowało mi czasu na rozmowę z tatą.
Auć. Wiem, że nie chciała mi celowo sprawić przykrości, ale bolą mnie te słowa. No tak. Ja nie muszę opiekować się nikim, powinnam więc ustalić datę przyjęcia, którego odechciewa się mi momentalnie. Obiecuję mamie, że gdy tylko będę znała termin dam jej znać i szybko się rozłączam. 
Dochodzi dopiero osiemnasta. Udało się mi dokończyć wszystkie zadania, nawet Szef nad szefami jest zadowolony. Mogłabym popracować godzinę lub dwie nad nowym projektem, ale nie mam na to ochoty. Zamiast tego wybieram wyjście na pobliski miejski basen. Płacę w kasie za bilet i przebieram się. Już dawno powinnam była kupić karnet, ale każdego miesiąca łudzę się, że może uda się mi zajść w ciążę, a wtedy do basenu nie zbliżę się na kilometr. To mogłoby być niebezpieczne dla dziecka, w końcu nie wiadomo jakie bakterie tam pływają. Biorę szybki prysznic i zanurzam się w tafli wody. Jest zimna, ale wiem, że wystarczy wytrzymać pierwszą minutę, a później moje ciało z łatwością przyzwyczai się do temperatury. Oprócz mnie jest niewielu ludzi, z kilkoma z nich wymieniam się uprzejmym skinieniem głowy. Przez kolejne czterdzieści pięć minut nieprzerwanie płynę. To zabawne, biorąc pod uwagę, że czuję, że moje życie tonie.
      Przed dwudziestą jestem już w domu. Po chwili wraca Łukasz, wcześniej niż zazwyczaj. Kilka pacjentek odwołało wizytę, co bardzo mnie cieszy. Przytula mnie na powitanie i trzyma w ramionach bardzo długo. Mam wrażenie, że jest czymś zmartwiony albo po prostu zmęczony. Chciałam go zapytać, ale z jakiś względów brakuje mi odwagi. Czasem wydaje się mi, że jest mną rozczarowany. Czy żeniąc się ze mną spodziewał się takiego życia? Nie potrafię dać mu dziecka i choć zapewnia mnie, że dla niego nie jest to tak ważne jak dla mnie, nie potrafię w to uwierzyć. 
- Masz ochotę coś zobaczyć? Jakiś serial albo film?
- Mam ochotę coś zobaczyć… - z łobuzerskim uśmiechem wpatruje się we mnie. Doskonale wiem, co chodzi mi po głowie i od razu odpowiadam pozytywnie na to zaproszenie. 

***
    Niedziela. Za oknami szaro, deszczowo. Nie mam ochoty wychodzić w łóżka, a co dopiero z mieszkania. Łukasz tryska energią, ja wręcz przeciwnie. Pół nocy spędziłam nad projektem, żeby nie posunąć się ani o krok do przodu. Cały zespół próbował razem ze mną rozwiązać problem i nie udało się. Czuję się zrezygnowana, nieudolna.
- Przytul mnie. - Proszę bardzo zbolałym głosem. Patrzy na mnie przenikliwie i po chwili wchodzi do łóżka. Leżę z pozycji embrionalnej, szczelnie przykryta kołdrą. Kładzie się koło mnie i ręką gładzi włosy.
- Wszystko w porządku? - wyczuwam w jego głosie autentyczną troskę. 
- Sama nie wiem. Jestem po prostu zmęczona i nic mi się nie udaje.
- No coś ty. Popatrz na mnie, udał ci się całkiem dobry mąż, nie sądzisz?
Nie potrafię powstrzymać uśmiechu. Odwracam się do Łukasza i wpatruję się w niego bez słowa. Zmienił się odkąd go poznałam. Przybyło mu nieco mimicznych zmarszczek, spoważniał. Zastanawiam się, jak odbierają go pacjenci. Na ile go znam, cierpliwie odpowiada na każde pytanie i jest jednym z tych lekarzy, którzy autentycznie przejmują się ich losami.
- Masz rację. Ty mi się udałeś.
- Nie tylko ja.  
- Tylko ty - mówię z przekonaniem. - Praca to tylko praca. A cała reszta… nie ma żadnej reszty.
Czuję, jak zbierają się w kącikach oczu zdradzieckie łzy. Resztkami sił próbuję powstrzymać je przed ich wypłynięciem. 
- Uda się nam, jak nie w tym miesiącu, to w następnym. Zaufaj mi, jestem w końcu lekarzem.
- Taaa… Zapomniałeś dodać, że ginekologiem. 
To boli mnie najbardziej. Mój mąż prowadzi ciąże wielu kobiet, niejednej parze pomógł wygrać walkę z niepłodnością, a jednak nam nie jest dane to szczęście.
- Ola, Ola… Czy ty potrafisz myśleć o czymkolwiek innym?
Wzruszam ramionami. Nie umiem. Dziwię się raczej, że on potrafi. W tym roku mija piąta rocznica naszego ślubu. Kiedyś myślałam, że będziemy świętować ją z co najmniej dwójką dzieci. Teraz marzę, by do szóstej poczęło się choć jedno. 
Leżymy wtuleni w siebie, za oknem sypie śnieg. Idzie zima.

Komentarze