Szansa - 2012 rok. Aleksandra. (1)

    

     Łukasz przynosi mi szklankę wody, ostrożnie stawia ją na biurku i bezszelestnie odchodzi, uprzednio całując mnie we włosy. Jestem mu bardzo wdzięczna za te trzy rzeczy: po pierwsze stara się mi nie przeszkadzać w pracy, po drugie pamięta za mnie o tym, że powinnam więcej pić i najważniejsze - nie zapomina o tym, że bardzo potrzebuję czułości. Jestem zbyt pochłonięta analizowaniem danych, by spytać go jak mu mija dzień. Po kilku latach małżeństwa wypracowaliśmy rytm dnia, którego staramy się nie zmieniać. Od dziewiątej do dwunastej oraz od trzynastej do szesnastej pracuję. Jeśli uda się mi w tym czasie maksymalnie skupić - większość wieczoru mamy dla siebie. Przed ósmą jemy śniadanie, później Łukasz wychodzi do pracy. Zawsze stoję w oknie i macham tak długo, aż zniknie za zakrętem. W przerwie południowej jem lunch, nastawiam pranie lub wykonuje inne zadania domowe. Koło siedemnastej zasiadamy razem do stołu i jemy rozmawiając o całym naszym dniu. Później oglądamy serial, robimy zakupy albo wychodzimy gdzieś na miasto. Po dwudziestej biorę długą kąpiel, zazwyczaj z Łukaszem, a po niej ćwiczę lub piszę. Jeśli nie uda się mi wykonać wszystkich spraw zawodowych ślęczę nad papierami nocą obiecując sobie, że to ostatni raz. Zdarza się mi to przynajmniej raz w tygodniu.
Łukasz doskonale wpisuje się w mój rytm dnia. Pracuje w szpitalu blisko domu. Zazwyczaj po piętnastej jest już wolny, z wyjątkiem śród kiedy przyjmuje pacjentki w gabinecie. Wtedy w domu zjawia się dopiero po dwudziestej pierwszej, zmęczony i spragniony mnie. Lubię środy ze względu na intensywność i łapczywość z jaką witamy się od progu. 
Jesteśmy dobrym małżeństwem - przelatuje mi ta myśl przez głowę kiedy wpatruję się w mojego męża krojącego cebulę. Dziś on przygotowuje kolację, a ja nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie zasiądziemy do stołu. Cały dzień pracowałam, gasiłam jeden problem za drugim, a i tak całe moje starania okazały się daremne. Szef nad szefami, jak lubię nazywać mojego kierownika projektu, nie jest zadowolony. Ba, jest wściekły na cały nasz zespół za opóźnienia w realizacji. Zwołał dziś trzy telekonferencje, by nam o tym powiedzieć. Zupełnie nie dociera do niego to, że tracimy przez to czas, który moglibyśmy wykorzystać na coś innego, na przykład pracę. Niedobrze się mi robi od tej atmosfery. Głowa mnie boli i najchętniej rzuciłabym pracę, nie mogę sobie jednak na to pozwolić. Staramy się z Łukaszem o dziecko i głupotą byłoby wykonywać teraz jakikolwiek pochopny ruch. Być może jestem naiwna. Mamy za sobą wiele nieudanych prób, w tym jedno poronienie w piątym tygodniu ciąży. Nie zdążyłam nawet potwierdzić ciąży u ginekologa, w poniedziałek test pokazywał dwie kreski, we wtorek wieczorem było już po wszystkim. 

       Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że dziś mam owulację, więc choćby miało się walić i palić, nie spędzę tego wieczoru przed laptopem tylko z moim mężem w łóżku. Albo niekoniecznie w nim. 
- Nic nie jesz?
- Nie jestem głodny. Kamila zamówiła dziś pizzę i załapałem się na kilka kawałków.
      Momentalnie tracę apetyt. Próbuję nie poddawać się emocjom, co jest bardzo trudne. Już samo imię przywołuje złe wspomnienia. Kiedyś, przed laty, stanowiliśmy zgraną paczkę. Później nasze drogi się rozeszły. Kamila wyszła za mąż za podstarzałego profesora biochemii, po rozwodzie wróciła do miasta i to za moją namową Łukasz załatwił Kamili pracę u siebie na oddziale. Mam wrażenie, że wpuściłam do naszego życia konia trojańskiego. O tym, że Łukasz wpadł jej w oko wiedzieli wszyscy, oprócz najbardziej zainteresowanego w sprawie. 
- To musiała być gigantyczna pizza, skoro starczyło dla was wszystkich - na siłę mówię lekkim tonem, choć wewnętrznie płonę.
- Zwykła. Akurat zamówiła ją, jak Rafalski i Domowski operowali. 
Akurat… Też coś. Próbuję być spokojna. Podchodzę bliżej do Łukasza i obejmuję go w pasie. Całuję delikatnie go w kark, a następnie w szyję. Odwraca się do mnie i zręcznym ruchem odsuwa od krawędzi deskę do krojenia i nóż. Patrzę na niego z niekłamanym podziwem. Wciąż i wciąż mi go mało. Przechwytuję jego spojrzenie i dostrzegam w nim blask. Całuje moje usta, jednocześnie rozpinając spodnie. Nie nastawiam się na długą grę wstępną. W kolejnym ruchu ściąga moją spódnicę i majtki, po czym obraca mnie tyłem do siebie. Zdecydowanie wchodzi we mnie i po chwili kończy. Bynajmniej nie w tym miejscu, w którym możliwe jest zapłodnienie. Przelewa się przeze mnie fala emocji, cały ich wachlarz. Podniecenie miesza się z rozgoryczeniem. Zmarnowana szansa. Dlaczego to zrobił? 
- Podobało ci się?  
- Nie wiem, jeśli mam być szczera. Wszystko mnie boli.
- Och... - przybiera skruszony wyraz twarzy. - Na drugi raz będę delikatniejszy. 
- Drugi raz poproszę klasyczną wersję. Mam owulację i … 
- Cholerna owulacja! Ileż można o tym słuchać. Czy ja nie mogę po prostu uprawiać seksu z tobą dla przyjemności?
Jego wybuch złości zaskakuje mnie. Nie wiem, co odpowiedzieć. Rzadko kiedy się kłócimy, o seks nigdy. Aż do tej pory.
- Kocham się z tobą dla przyjemności. Zawsze tak było i starania o dziecko tego nie zmieniają - zapewniam go, choć wiem, że to kłamstwo. Wiem też, że on to wie. Ostatnio rzadko kiedy mam ochotę po prostu się kochać, wolę czekać do odpowiedniego dla poczęcia czasu. 
- Przepraszam, niepotrzebnie się uniosłem. Miałem ciężki dzień w pracy.
- To tak jak ja. Chcesz mi o nim opowiedzieć?
Przecząco kręci głową. Nauczyłam się nie pytać i nie naciskać, jeśli nie jest na to gotowy. Zamiast tego proponuję wyjście do kina na co chętnie przystaje. Wybieramy jakąś komedię i w dobrych humorach wracamy do domu. Po wspólnej kąpieli lądujemy razem w łóżku. Tym razem plemniki nie będą miały problemu z dotarciem do mojej komórki jajowej, mam nadzieję, że ją dogonią. Łukasz szybko zasypia, a ja leżę z nogami uniesionymi do góry i połykam kolejną dawkę kwasu foliowego. Nie potrafię nie robić sobie nadziei. 

Komentarze