Bezcenny dar - jesień (44)

     

    Jesień przyszła w tym roku szybciej niż zapowiadano. Liście mieniły się kolorowymi barwami, a w powietrzu unosił się ich zapach pomieszany z wilgocią. Większość turystów żyła już nadzieją przyszłorocznych wakacji, a nie wspomnieniem minionych. Agnieszka Adamczyk wesoło krzątała się po kuchni nucąc improwizowane melodie. Wszystko układało się po jej myśli. Marcin wreszcie się zaręczył i cieszyło ją to niewymownie. Od zawsze traktowała go jak swojego syna i nie mogła się wprost nadziwić temu, że jego własna matka z takim dystansem podchodziła do podejmowanych przez niego decyzji życiowych. Zresztą nigdy z tą kobietą nie potrafiła nawiązać więzi, co jak podejrzewała było wynikiem zazdrości i rywalizacji o Marcina. Tak czy inaczej z radością składała mu gratulacje, kiedy przyszedł z Karoliną podzielić się wieściami. Z miejsca ją pokochałai z każdą wizytą utwierdzała się w przekonaniu, że tych dwoje pasuje do siebie idealnie i to pomimo wielu różnic pomiędzy nimi. A być może właśnie dzięki nim.
Do pełni radości brakowało jej tylko jednego, a mianowicie obrączki na palcu Kacpra. Miała nadzieję, że związek z Malwiną okaże się na tyle poważny, że to właśnie ona zaprowadzi go przed ołtarz. Jednakże nic na to nie wskazywało. A jej matczyna intuicja podpowiadała jej, że szykują się wielkie zmiany. Niekoniecznie dobre. Odganiała te natrętne myśli  i czekała. Cierpliwie. A każdy kto znał Agnieszkę Adamczyk wiedział, że cierpliwość nigdy nie była jej dobrą stroną.

***
     Niebo było zachmurzone, tylko nielicznym promieniom słońca udało się przedrzeć przez grubą warstwę stratocumulusów. Choć zanosiło się na deszcz, Kacper postanowił nie rezygnować z porannego biegu. Znając siebie doskonale wiedział, że jeśli raz odpuści, to kolejnego dnia będzie mu ciężej się zmobilizować. Zresztą potrzebował tego czasu. Te dwadzieścia, trzydzieści minut, które poświęcał nie było zwykłą aktywnością fizyczną. To były chwile spotkania z samym sobą i próbą, w jego odczuciu nieudolną, modlitwy. Powierzał Bogu napotkanych ludzi, zadania jakie miał przed sobą. Próbował wejść w głąb siebie i odkrył, że bieg mu w tym pomaga. Odgłos uderzania butów o podłoże, przyspieszony rytm uderzenia serca działał na niego wyciszająco. Żałował, że tak późno zdecydował się na takie rozpoczęcie dnia.
Przed wyjściem z domu spojrzał z nadzieją na wyświetlacz telefonu. Żadnych nieodebranych połączeń ani też nieprzeczytanych wiadomości. Westchnął z rezygnacją. Ostatnio jego kontakty z Malwiną były coraz rzadsze. Mieli się spotkać w zeszłym tygodniu, ale w ostatniej chwili odwołała spotkanie. Wykazywała mniejszą inicjatywę, co tłumaczyła przytłaczającymi ją obowiązkami zawodowymi. Nie wierzył w jej tłumaczenia. Przeczuwał, że musi się za tym kryć coś głębszego. Marcin radził dać jej przestrzeń – on sam tak zrobił z Karoliną, a teraz są szczęśliwym narzeczeństwem. Do Kacpra jednak to nie przemawiało. Wydawało się mu, że jeśli on odpuści, to ich związek tego nie przetrwa. Tylko czy taki związek ma sens? Natrętne pytanie kolejny raz pojawiło się w jego głowie. Nie chciał o tym myśleć, włożył kaptur na głowę i pobiegł przed siebie.

***
     W piątkowy wieczór Malwina z ulgą opuściła gmach kancelarii. Zaplanowany kilkudniowy urlop stał pod znakiem zapytania, ale ostatecznie udało się jej podomykać wszystkie sprawy. Napisała kilkanaście pozwów i skargę kasacyjną, z której pierwszy raz była dumna. Odpoczynek się jej należał, choć jej współpracownicy na wieść o jej kolejnym – tym razem krótkim – wyjeździe do Maminowa kręcili z niedowierzaniem głowami. Niemal słyszała ich myśli – zmiękła. Straciła pazur. Jeszcze nie tak dawno w imię etosu pracy ślęczała długie godziny zarówno w pracy jak i w domu nad zawiłymi problemami prawnymi klientów. Szlifowała każde słowo pism procesowych, dbając o to, by były one ostre jak brzytwa i jednocześnie pełne finezji. Teraz przestała o to zabiegać. Pozazdrościła Kacprowi wolności, krótkich godzin pracy i poczucia, że jest się panem swojego czasu i choć część jego stylu życia chciała wcielić w swoje.
 Jednocześnie cieszyła się z wyjazdu jak i bała się. Kobieca intuicja podpowiadała, że  czas beztroski się kończy. Było im dobrze ze sobą. Teoretycznie. Potrafiła z Kacprem prowadzić długie rozmowy telefoniczne albo też milczeć do słuchawki, bez najmniejszego skrępowania. Lubiła go spotykać, dotykać i  całować. Doświadczała wielu radosnych emocji ilekroć go widziała. A jednak coś się popsuło. Brakowało im zwykłej codzienności. Sporów o to, że on wrócił za późno z meczu / spotkania / pracy. Kłótni o zbyt długie rozmowy telefoniczne czy spóźnienia. Zamiast tego były maile – raz krótkie, raz długie – nigdy nie dotykające poważnych spraw. Randki w teatrach, kinach, a nawet i raz w operze. Ciągłe uniesienia. Tak jakby przeskakiwali z jednego wierzchołka góry na drugi, pomijając etat mozolnego wspinania się i chodzenia po dolinach.

Komentarze