Bezcenny dar - pożegnania (35)

    


   Ostatnie godziny w Maminowie nie były takie jak sobie wymarzyli. Kacper zaspał na wspólne śniadanie i zobaczyli się dopiero na Mszy, która z uwagi na odpust była wyjątkowo długa, a proboszcz ewidentnie próbował pobić swoje osobiste rekordy w gawędziarstwie. Nigdy go to nie denerwowało, ale teraz miał ochotę krzyczeć. Każda uciekająca minuta wydawała się mu stracona i choć wiedział, że Eucharystia to piękny dar, to teraz pragnął czegoś innego. Malwiny. Obiad był uroczysty, zjechała się na niego niemal cała rodzina. Głównym tematem oczywiście pozostawała mała Malwinka, która dała pokaz swoich umiejętności tanecznych w brzuchu mamy, ale i jej starsza imienniczka wzbudzała zainteresowanie. Wszystkich ciekawiło jak życie prawnika ma się do tego znanego z seriali, a po zapewnieniu, że są to dwie odmienne rzeczywistości posypały się pytania o różne prawne kwestie, głównie spadkowe. Na szczęście Agnieszka Adamczyk nie pozwoliła, by spotkanie przy obiedzie zamieniło się w darmową poradnię prawną i zarządziła, że teraz trzeba dać młodym nieco czasu na pożegnanie i puściła przy tym znacząco oko w stronę gości. Do tej pory takie zachowanie irytowało Kacpra, teraz jednak z wdzięcznością spojrzał na swoją mamę i chwytając Malwinę za rękę wyprowadził ją do ogrodu. Mieli już niewiele chwil dla siebie, a on tak bardzo wiele chciał jej przekazać. A jednak nie zdobył się na odwagę i po prostu spytał, czy ma ochotę przed wyjazdem gdzieś jeszcze się wybrać. Zaproponowała krótki spacer po odpustowych budach, a później szybko udali się w kierunku samochodu. Kacper chciał odwieźć ją do Warszawy, ale stanowczo sprzeciwiła się temu. Nie nalegał. Na dworcu było spokojnie, kasy biletowe świeciły pustkami. Do odjazdu pociągu zostało tylko kilkanaście minut pełnych milczenia. Malwina zdawała się być myślami daleko od niego, a może tylko się mu tak wydawało. Zabrakło mu odwagi, by o to spytać, jak również, żeby przedstawić jakąś wizję przyszłości. Nie zaproponował nawet tego, kiedy spotkają się ponownie. Przeczucie mu podpowiadało, że pozostawienie wszystkiego naturalnemu biegowi wydarzeń nie jest możliwie najlepszym rozwiązaniem. Z nieznanych mu przyczyn tak jednak się działo.

***
- Dlaczego odszedłeś od Oli?
Marcin z zaciekawieniem spojrzał na Karolinę. Do tej pory starała się unikać tego tematu, a jemu było to poniekąd na rękę.
- To długa historia, ale jak chcesz, to mogę Ci o tym opowiedzieć.
- Zamieniam się w słuch.
- Nawet nie wiem od czego zacząć. Z Olą spotykaliśmy się długo, wszyscy wokół nas podejrzewali, że prędzej czy później się pobierzemy. Presja otoczenia była spora, a ja tak naprawdę nie zastanawiałem się nad tym poważnie. Było nam ze sobą dobrze, mieliśmy wspólne pasje i chyba to uśpiło moją czujność. Zamieszkaliśmy ze sobą, czego teraz żałuję, ale wtedy było to całkiem wygodnym rozwiązaniem. Olka przebąkiwała o ślubie, a ja, no cóż... Bałem się kupić prawdziwy pierścionek i się oświadczyć. Udawałem, że nie dostrzegam jej aluzji, mniej lub bardziej subtelnych. W końcu mój ojciec wziął mnie na rozmowę i powiedział mi, że to nie w porządku w stosunku do niej i że gdybyśmy się naprawdę kochali, to dawno byśmy zostali małżeństwem. Zirytował mnie tym bardzo. Nie chciałem, żeby ktoś mi mówił, co mam robić i jeszcze do tego oceniał to, czy kocham Olę czy nie. Podskórnie czułem, że ma rację, ale jak to w powiedzeniu - na złość mamie… Kupiłem więc pierścionek, pierwszy lepszy jaki wpadł mi w oko w sklepie. Czekałem ciągle na właściwą okazję, żeby go wręczyć, ale jakoś brakowało mi motywacji. Opowiedziałem o tym Kacprowi, a on zaproponował mi wspólny wyjazd do Krakowa na weekend. Jakiś znany dominikanin miał tam prowadzić rekolekcje. Zgodziłem się i od razu zastrzegłem, że do kościoła nie wejdę. A jednak stało się inaczej... W piątek tak mocno się upiłem w barze, że w sobotę rano na wielkim kacu zobowiązałem się odpokutować swoje przewinienia i poszedłem z Kacprem na nauki. A tam, sam nie wiem jak do tego doszło, coś we mnie pękło. Poszedłem do spowiedzi, która trwała chyba z godzinę. Ten ksiądz, Antoni, miał dla mnie tyle pokładów cierpliwości, co żaden inny spotkany do tej pory…
- Antoni?
- Tak, Antoni. Przemiły człowiek. A dlaczego pytasz?
- Też kiedyś miałam ważną spowiedź u księdza o tym imieniu. Mów dalej.
- Hmm… Po tej spowiedzi i rekolekcjach coś się zmieniło. Miałem wrażenie, że wyraźnie słyszę w głowie głos, że to nie moja droga. Przez moment myślałem, że zwariowałem albo że mam guza mózgu. Uczepiłem się tej myśli, choć bałem się. Kiedy wróciłem do domu Ola była akurat na szkoleniu pod Poznaniem. Miałem kilka dodatkowych dni na podjęcie ostatecznej decyzji, a ilekroć się wahałem znowu słyszałem, że to nie moja droga. Rozstałem się z Olką chyba w możliwie najgorszy sposób, powiedziałem jej przez telefon, żeby wróciła do siebie… Wyrzuty sumienia z tego powodu mam po dziś, ale wtedy to było wszystko na co było mnie stać.
- Rozumiem. Mogę o co coś spytać?
- Jasne.
- Co zrobiłeś z pierścionkiem?
- Pewnie pomyślisz, że to głupie. Po prostu go wyrzuciłem.
- Wyrzuciłeś?
- Tak. W Krakowie, w tym kościele, gdzie odbywały się te rekolekcje. Zostawiłem go w ławce, licząc, że znajdzie innego właściciela.
- Czy on był ze złota z zielonym oczkiem?
- Tak, skąd wiesz? 
- Wydaje się mi, że to właśnie ja go znalazłam.... I sprzedałam w lombardzie. Dzięki niemu udało się mi pokryć dług, który kiedyś zaciągnęła babcia.
Marcin patrzył na Karolinę i nic nie mówił. Ta historia wydawała się być zbyt mało prawdopodobna, a jednak była prawdziwa. Miał wrażenie, że ktoś inny napisał scenariusz do tej opowieści.

Komentarze