Bezcenny dar - demaskacja (27)

Marcin przygotowywał się na starcie. Prędzej czy później musieli gdzieś na siebie wpaść, miał jednak nadzieję, że zdarzy się to o wiele później. Z pewnością nie podczas pierwszej randki. Nie wiedział, czego może się spodziewać po Oli, ale jej zaciekła mina nie wróżyła niczego dobrego. Szła wyraźnie w ich kierunku, zwalniając kroku.  
- Wszystko w porządku? 
- Tak, dlaczego pytasz?
- Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.
- Miałem wrażenie, że widzę kogoś znajomego.
- Karolina odwróciła się i od razu dostrzegła smukłą kobiecą postać, która wpatrywała się w nich intensywnie.
- To Ola?
Marcin skinął głową.
- Może do niej podejdź i się przywitaj, zamiast zachowywać się jak zahipnotyzowany. 
- Nie ma takiej potrzeby.
- I co, będzie się w nas tak wpatrywać cały czas? 
- Nie mam pojęcia. Jak chcesz, to powiem jej, żeby przestała. 
Karolina pokręciła głową. Nie chciała dokładać bólu tej kobiecie. 
- Może po prostu my wrócimy do domu? Jest już i tak późno. 
- Nie. Nie będziemy przed nią uciekać. Załatwię to.
Marcin wstał z koca, otrzepał nogi piachu i podszedł do Olii. Nie miał najmniejszej ochoty na konfrontację, wiedział jednak, że jeśli teraz odpuści, to czekają go prawdziwe kłopoty. Aleksandra uśmiechnęła się na jego widok i przytuliła go na powitanie, wzdrygnął się pod wpływem jej dotyku i odsunął nieco. Miał nadzieję, że Karolina go nie obserwowała. Bał się odwrócić, by to sprawdzić.
- Przestań.
- Przestać co? - położyła jedną rękę na biodrze, a drugą zaplatała luźno opadający kosmyk włosów.
- Nie pisz do mnie. Nie dzwoń do mnie. Nie chodź za mną. Nie dotykaj mnie - wyrzucił z siebie na jednym oddechu.
- Jest coś, co mogę robić?
- W stosunku do mnie nie.
- W stosunku… Zdaje się, że jeszcze nie tak dawno nie miałeś nic przeciwko naszym stosunkom. Raczej ciągle ci było mało. 
- Ola daj spokój. Naprawdę tak chcesz rozmawiać?
- A co innego mi pozostało? Jak mam przekonać cię do powrotu?
- Nie przekonasz, niezależnie od tego, co będziesz robić.
-To przez nią?
- Nie. Podjąłem decyzję znacznie wcześniej nim ją poznałem. Nie będę ci się tłumaczyć kolejny raz, bo to i tak nic nie zmienia. 
- Jasne. Idź sobie do niej i się nią baw, tak jak mną, dopóki ci się nie znudzi. 
Ostatnie zdanie wykrzyczała mu prosto w twarz. Kilkoro gapiów spoglądało w ich kierunku z nieukrywanym zaciekawieniem. Marcin odwrócił się i bez pożegnania poszedł do Karoliny. Spoglądała w stronę zachodzącego słońca mrużąc przy tym rozkosznie oczy. Tym razem nie zastanawiał się gdzie usiąść, od razu wybrał miejsce przy niej i zdecydowanym ruchem objął ją w talii. Zastygła na moment, a po chwili oparła głowę o jego kark. Oddychała powoli, głęboko i był pewien, że słyszy jak mocno bije jej serce. Chciał coś powiedzieć, ale żadne ze słów nie było odpowiednie, by opisać to, co przeżywał. Milczał więc i delektował się ciszą. Pomimo wszystko była to najlepsza pierwsza randka w życiu. I ostatnia - był tego pewien.

***
    Podczas piątkowego śniadania pani Agnieszka spoglądała niepewnie w kierunku Malwiny. Nie dość, że prawie nic nie jadła, to jeszcze siedziała z tak nieszczęśliwą miną, że aż serce się krajało. Podejrzewała, że miało to związek z Kacprem, który od powrotu zachowywał się co najmniej dziwnie. W towarzystwie Agaty i Tomka śmiał się i rzucał anegdotami, ale matczyne serce wiedziało swoje. To wszystko stanowiło tylko grę pozorów. Zastanawiała się czy inni też to widzą i czy powinna wypytać Agatę, co wydarzyło się w Warszawie. Na początku jednak próbowała porozmawiać z Malwiną. Czuła się za nią poniekąd odpowiedzialna. Obserwowała jak w miarę upływu kolejnych dni pobytu w Maminowie poprawia się jej nastrój. Z twarzy zeszło napięcie, oczy nabrały blasku. A teraz na nowo gasła. Nie mogła na to pozwolić.
- Chyba ci dziś śniadanie nie smakuje. Może masz ochotę na coś innego? 
- Och, przepraszam. Nie jestem głodna. Mogę sobie spakować kanapki na później, jeśli nie ma pani nic przeciw temu?
- Oczywiście, że nie mam. Kto to widział, żeby taka chudzinka jak ty bez śniadania chodziła. Może jeszcze bym ci koktajlu zrobiła? Akurat wczoraj truskawek nazbierałam, słodkie jak nie wiem co.
- Nie, dziękuję. Ale doceniam propozycję – uśmiechnęła się i włożyła kawałek kromki do buzi, próbując tym samym dać do zrozumienia, że wszystko jest w porządku i chce zostać sama. Daremnie.
- A wiesz, nie chwaliłam ci się jeszcze, ale już dłużej nie wytrzymam. Nasza Agatka, to znaczy moja synowa, jest w ciąży. 
- Fantastycznie, gratuluję - Malwina starała się zabrzmieć autentycznie. - Chłopczyk czy dziewczynka?
- Dziewczynka. Mała Malwinka. Pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno znałam tylko jedną Malwinę,to znaczy ciebie, a teraz proszę, moja wnusia się tak będzie nazywać. Kacper wymyślił to imię, a Agatce się od razu spodobało i tak zostało. Czyż to nie wspaniale? 
- Och tak, oczywiście. Przepraszam pani Agnieszko, ale na mnie już czas. Chciałam jeszcze załatwić kilka rzeczy przed wyjazdem. - Wstała pospiesznie od stołu gotując się ze wściekłości. Tego było dla niej za wiele. Kacper podpowiedział to imię? Czy to jakiś żart? Potrzebowała długiego, bardzo długiego, spaceru, żeby się uspokoić. Wysłała wiadomość, że dziś nie pojawi się na świetlicy, by prowadzić zajęcia dla dzieci. Wyrzuty sumienia szybko zagłuszyła. I tak dużo z siebie dawała, teraz czas na nią. Poszła w stronę kapliczki zabłąkanych. To miejsce miało swój magnetyzm. Ponoć wiele lat temu przychodziły tu panny czekać na swoich narzeczonych, którzy walczyli na wojnach. Zazwyczaj większość z nich nie wracała i każda z tych kobiet wylewała swoje żale, aż w końcu powstało mała sadzawka, w której płynęła niezwykła woda. Miejscowa legenda głosiła, że jej wypicie miało na zawsze ugasić w człowieku samotność i gwarantować spotkanie prawdziwej miłości. Lubiła takie historie, choć w ogóle nie dawała im wiary. Czy w ogóle wierzyła jeszcze w miłość? Tego nie była już pewna. Przypomniały się jej znowu rekolekcje dla narzeczonych i wykład księdza o miłości i małżeństwie. Tak bardzo pragnęła doświadczyć tego o czym mówił. Posmakować głębi uczuć, żyć przy boku kogoś kto będzie miał podobne do niej pragnienia i widział w małżeństwie coś więcej niż tylko kontrakt. Często do kancelarii przychodziły młode osoby, które chciały się rozwieść. Początkowo bardzo ją to przejmowało, ale z czasem przestało robić to na niej wrażenie. Kiedy pytała o powody takiej decyzji zazwyczaj słyszała, że tak po prostu wyszło. Klienci przyznawali, że szybko się sobą znudzili, rozczarowali tym, że małżeństwo było takie zwyczajne. Już wtedy postanowiła, że dołoży wszelkich starań, by tego uniknąć. Dawid nie wydawał się tym przejęty. Przewracał oczami, kiedy podsuwała mu kolejną książkę, która według niej mogłaby pomóc im zapobiegać kłopotom. Parskał wtedy i mówił, „a to ty Dziubku nie masz innych zmartwień?”. Nie cierpiała tego. Teraz już wiedziała, że miała się czym martwić.

           Po ponad godzinnym spacerze poczuła głód. Poszła wcześniej niż zwykle do jadalni, licząc, że pani Agnieszka będzie w kuchni i czymś ją poczęstuje. Niestety, na miejscu okazało się, że było zamknięte. Kilka razy pukała do drzwi mając nadzieję, że ktoś ją usłyszy. Daremnie, najwyraźniej w środku nikogo nie było. Do obiadu zostało sporo czasu, jedynym rozsądnym wyjściem było wybranie się do miejscowego sklepiku. Nie lubiła go z uwagi na sprzedawczynię, która za punkt honoru postawiła sobie przyjacielskie pogawędki z każdym klientem. Dosłownie każdym, nawet jeśli w kolejce stało kilkanaście osób. Miejscowym to chyba nie przeszkadzało, ale jej tak. Nie lubiła marnowania czasu i wtykania nosa w cudze sprawy. Tym razem nie miała wyjścia, odwróciła się spod zamkniętych drzwi i zamarła. Przed nią stał Kacper trzymający za rękę kobietę, która wyglądała jak bogini płodności. Długowłosa, długonoga z maleńkim, choć ewidentnie ciążowym, brzuchem.
- Cześć – rzuciła i próbowała ich wyminąć nie dając jednocześnie poznać po sobie jak bardzo mocno dotknęło ją to spotkanie.
- Możemy w czymś pomóc? – kobieta uśmiechnęła się do niej przyjaźnie.
- Dziękuję, miałam nadzieję, że zastanę gospodynię. To nic ważnego.
- Mama powinna gdzieś tu się kręcić, prawda kochanie? 
- Tak, niech pani poczeka kilka minut, z pewnością za chwilę wróci. - 
Malwina zagotowała się z wściekłości. Pani? Jaka pani? Jak on śmiał udawać, że jej nie zna? 
- To nie było przyjemne – rzuciła Kacprowi wyzywające spojrzenie. – Rozumiem naprawdę wiele, ale bez przesady. Odrobina kultury osobistej jeszcze nikomu nie zrobiła krzywdy.
- Ale o co chodzi? Dlaczego ma pani do mnie pretensje?
- Naprawdę muszę to tłumaczyć? Aż tak niskie masz o mnie mniemanie? - Malwina nie umiała zapanować nad sobą i niewiele myśląc wymierzyła mu policzek.
Zapadła głucha cisza. Kacper patrzył na nią oszołomiony, a bogini płodności zaczęła się śmiać. Malwina czuła jak płoną jej policzki. Była wściekła i zawstydzona jednocześnie. Pierwszy raz w życiu podniosła rękę na mężczyznę, zachowała się jak jakaś nieokrzesana dzikuska. Jak ona teraz spojrzy pani Agnieszce w twarz? Była przekonana, że się o tym dowie. Wybąkała ciche przepraszam i ze łzami w oczach odwróciła się od nich. Licząc na spokój przeliczyła się. Z tyłu dobiegł ją kobiecy głos.
- Tak dla jasności, kogo właśnie spoliczkowałaś?
- Kacpra... 
- No to kamień z serca – kobieta uśmiechnęła się do niej i gestem przywołała Kacpra. – Powinniśmy zacząć naszą znajomość od początku. Agata jestem – wyciągnęła rękę do – a to mój mąż, Tomek.
- Tomek?
- Młodszy o dwie minuty brat bliźniak Kacpra. Na pierwszy rzut oka jesteśmy nie do odróżnienia co? Ale spokojna głowa, kilkoma rzeczami się różnimy –  zaśmiał się. – Coś czuję, że oberwałem za niego. Zapewne nie pierwszy i nie ostatni raz. 
- A teraz powiedz, czym mój szwagier tak cię zdenerwował?

Komentarze