Bezcenny dar - latarnia (19)


Kiedy tylko zamknął za sobą drzwi pożałował swojego oschłego tonu. Ostatnią osobą, na którą chciał czuć złość była Karolina. Nie zrobiła przecież nic niewłaściwego, nie powinien mieć do niej pretensji. 
Ucieszył się, gdy po paru godzinach z radością wpuściła go do mieszkania.
- Zastanawiałam się, czy przyjdziesz.
- Musiałbym mieć naprawdę ważny powód, żeby tu nie przychodzić. Chyba, że masz dość mojego naprzykrzania się.
- Coś ty. Bez twojej pomocy naprawdę byłoby mi ciężko przetrwać ten czas. Przynajmniej mogę się skupić na czymś innym niż na strachu i rozpamiętywaniu.
- Czego się boisz?
- Boję się o dziecko i boję się dziecka.
- To chyba powszechne lęki, ale myślę, że jeśli twoja córeczka będzie choć w połowie podobna do ciebie, to nie będziesz się miała czego obawiać.
- Dziękuję za komplement. Dlaczego myślisz, że to dziewczynka?
- Nie wiem, mam po prostu takie przeczucie. A tobie jak się wydaje?
- Możesz mi nie uwierzyć, ale nie mam żadnych przeczuć. I uprzedzając pytania – zachcianki wskazują zarówno na chłopaka, jak i na dziewczynkę.
- A kogo byś wolała?
Karolina wzruszyła ramionami. W sytuacji, w której się znalazła, ostatnią rzeczą było zastanawianie się nad tym, co ona by wolała. Już dawno nie miała nic do powiedzenia.
-  Wiesz co? Jest mi to zupełnie obojętne. Jak to ludzie mówią, byleby było zdrowe.
- Będzie zdrowa, zobaczysz. 
Wróciła do łóżka. Marcin krzątał się po kuchni i podśpiewywał jakieś stare przeboje pod nosem. Obiad zjedli w radosnej atmosferze, opowiadając sobie o swoim dzieciństwie. Karolina pierwszy raz, od dłuższego czasu, spojrzała na nie bez bólu. Do tej pory wszystko oceniała przez pryzmat tego, że została sierotą, ale dziś odczuła wdzięczność, że miała dobrą rodzinę. Widziała pomiędzy tatą i mamą miłość i choć jako mała dziewczynka brała to za pewnik, to życie nauczyło ją, że to wymagało od nich pracy. Przypomniała sobie, jak kiedyś rodzice posprzeczali się o to, kto ma zjeść czerstwą bułkę. Żadne z nich nie chciało ustąpić i wolało, by to współmałżonek dostał świeże pieczywo, samemu wybierając te gorsze. Wtedy wydawało się jej to dziwne, teraz niezwykłe.
Marcin był bardziej powściągliwy w opowieściach. Jego dom rodzinny nie był przestrzenią do której chciałby wracać, raczej metaforyczną trampoliną.
- Wyjaśnij mi to – poprosiła.
- Moi rodzice to porządni ludzie, tylko że chyba przestali dawno na siebie zwracać uwagę. Wbrew pozorom dobrze im się razem współpracuje, idealnie podzielili się obowiązkami domowymi, wspólnie uprawiają sport i chodzą często na wystawne kolacje. Tylko, że patrząc na nich nigdy nie myślałem, że właśnie taką rodzinę chcę stworzyć. Moja matka to dość narcystyczna osobowość, a do tego uwielbiająca kwestionować każdą podjętą przeze mnie decyzję. Kiedy spotykaliśmy się z Olą nie lubiła jej i nawet nie starała się tego ukryć. Dopiero kiedy Olka zaczęła intratną pracę i stała się kimś poważanym w okolicy nastąpiła zmiana frontu. A po rozstaniu moja mama od razu wzięła jej stronę, zarzucając mi pochopność i brak życiowego podejścia. Nasze kontakty są napięte, szczerze mówiąc unikam ich jak tylko mogę. Może nie jest to męskie podejście, ale nie mam serca, by stawiać sprawy na ostrzu noża, a nie mogę znieść jej wiecznego ingerowania w moje życie.
- Rozumiem, to musi być frustrujące. A twój tata, jaki on jest?
- Pochłonięty interesami, mama jest jego ozdobą w towarzystwie. Lepiej się dogadujemy, bo daje mi więcej przestrzeni. Ale szczerze mówiąc niewiele o nim wiem, choć może brzmi to dziwnie.
- Zastanawiam się, może gdyby moi rodzice nie zginęli, też bym ich surowiej oceniała? Pewnie ich idealizuję.
- Nie myśl tak. Lepiej czerp dobre wzorce od nich. Jaki dom chciałabyś stworzyć dla małej?
- Naprawdę jesteś przekonany, że to dziewczynka – zaśmiała się, po czym od razu spoważniała. 
- Co jest?
- Jaki ma sens rozważanie tego, jaki dom chcę stworzyć? Moje marzenia już dawno przestały mieć szansę na realizację.
- Nie myśl tak. Wierzę, że wszystko przed nami. To znaczy – od razu się poprawił – że zarówno ty, jak i ja, znajdziemy naszą drugą połówkę jabłka, czy innego owocu. Pamiętaj, zawsze oczekuj najlepszej wersji swojego życia.
***
„Odkryj nowe miejsce”. Mogła spróbować sama zrealizować zadanie albo też poprosić jakiegoś tubylca o pomoc. Wybór był oczywisty. Zadzwoniła do Kacpra i spytała, czy mógłby popołudniu zabrać ją na wycieczkę krajoznawczą. Odmówił, był już z kimś umówiony, a Malwina ledwo powstrzymała się od zapytania, z kim. Zaproponował za to spotkanie po śniadaniu, na co chętnie się zgodziła.
Przyszedł punktualnie, z dokładnością co do sekundy. 
- Nie musisz być w pracy?
- Dziś mam wolne.
- Urlop?
- Nie, po prostu wolne.
- Musisz mi koniecznie opowiedzieć, jaka praca daje takie możliwości. Z chęcią się przebranżowię.
- Zdradzę ci moją tajemnicę, jak ty zdradzisz mi jakąś swoją.
- Na przykład? 
- Dlaczego przyjechałaś tu sama?
- Zapomnij. Żadnych rozmów o życiu osobistym.
- A mnie to chcesz wypytywać?
- Praca to nie życie osobiste.
- Dla niektórych tak.
- A dla ciebie?
- Okej, umowa. Żadnych rozmów o życiu osobistym. W takim razie poproszę inny sekret.
- Mogę ci zdradzić przepis na doskonałe foundi z białej czekolady.
- To za mało. 
- Rozmiar buta?
- Aż tak płytko mnie oceniasz? – zaśmiał się. – Próbuj dalej.
- To może ty mi powiesz, czego chciałbyś się o mnie dowiedzieć.
- Ile chcesz mieć dzieci?
- Ile się da.
- O nie.. No nic, chodźmy więc i rozpocznijmy zwiedzanie. Latarnia jeziorska czy kapliczka zabłąkanych?
- Nie możemy zobaczyć jednego i drugiego?
- Możemy spróbować.
- Po drodze opowiesz mi wreszcie o swojej pracy?
- Innym razem, póki co nie zdradziłaś mi żadnej tajemnicy.
- To nie sprawiedliwe, powiedziałam ci, ile planuję mieć dzieci.
- To żadna tajemnica, tylko zwykła informacja.
- No dobrze, to w takim razie może ty pierwszy zdradź jakąś tajemnicę o sobie.
- Sprytne podejście, ale nie dam się wciągnąć w twoje kobiece sztuczki.
- Ha, czyli tak naprawdę, to ty masz jakieś sekrety.
- Całe mnóstwo – puścił do niej oko i poszedł prosto przed siebie. Musiała przyspieszyć, by dotrzymać mu kroku.

***
Opowiedz mi o tej latarni – poprosiła, kiedy dotarli na miejsce. Pokrótce przedstawił historię domu i znajdującej się obok niego wieży. Rodzina, która w nim mieszkała, została przed laty przygarnięta przez proboszcza, który udzielił im schronienia i pomógł znaleźć pracę. Po kilku miesiącach, gdy już stanęli na nogi, wybudowali latarnię i wymyślili, że zostanie ona udostępniona dla ogółu mieszkańców. Załatwili dotacje z środków unijnych i dzięki nim zaczęli prowadzić cały szereg zajęć dla mieszkańców, nawet Kacper włączał się w to przedsięwzięcie. Malwina słuchała tego jak urzeczona. Już samo oddanie za darmo domu obcym ludziom nie mieściło się jej w głowie, ale też postawa wdzięczności obdarowanych była dla niej czymś niepojętym. Ona chyba by tak nie potrafiła. Wstyd się było jej do tego przyznać, ale nie była typem altruistki i nie odczuwała nigdy potrzeby pomocy innym ludziom. Aż do tej pory.
- Słuchaj, a może ja bym się mogła tu przydać? 
- Ty? A w jaki sposób?
- Mogłabym udzielać darmowych porad prawnych. Może nie codziennie, ale raz na jakiś czas.
- Świetny pomysł. Porozmawiaj o tym z proboszczem, już dawno chciał coś takiego zorganizować, ale jak możesz się domyślić w Maminowie trudno o dobrego prawnika.
- Myślisz, że jestem dobrym prawnikiem?
- Sądząc po stroju i okolicznościach myślę, że tak.
- Okolicznościach?
- Myślę, że mało kogo stać na miesięczne wakacje.
Nie odpowiedziała. Musiałaby wtedy wspomnieć, że to nie ona, ale Dawid opłacił pobyt. Kacper miał jednak rację, była dobra w swoim fachu, nie brakowało jej pieniędzy, ale to wszystko miało swoją cenę. Ostatnio coraz częściej zaczynała myśleć, że ta cena jest wygórowana.
Do kapliczki zabłąkanych nie udało się im dotrzeć. Malwina musiała wracać na obiad, a on pędził na spotkanie. Popołudnie spędziła w domu. Z nieba spadł rzęsisty deszcz, więc opatuliła się kołdrą, zaparzyła gorący kubek herbaty i otworzyła książkę. Po chwili przepadła w świecie ulubionych bohaterów, a fakt, że na pamięć znała fabułę i poszczególne dialogi zupełnie jej nie przeszkadzał.

Komentarze