Bezcenny dar - banicja (20)


W piątkowy wieczór Karolina miała umówioną kontrolną wizytę u ginekologa. Lekarka, która ostatnim razem ją przyjmowała rozchorowała się, więc musiała udać się do kogoś innego. Nie mówiła nic o niej Marcinowi, z pewnością zaproponowałby pomoc, a tego chciała uniknąć. Lubiła go, bardzo mocno. Nie chciała jednak dopuścić do sytuacji, że stanie się od niego zależna. Doświadczyła tego z Andrzejem i teraz uważała, żeby nie popełnić tego samego błędu. Ostatnie dwa tygodnie spędzili niemal wyłącznie sami ze sobą. Jego pomoc była nieoceniona, najwyższy jednak czas było ruszyć dalej. Kiedy dziecko się urodzi będzie jeszcze ciężej i do tego czasu musi nauczyć się przetrwać sama. Odnaleźć na nowo siłę, którą miała, kiedy mieszkała z babcią i tak wiele spraw było na jej głowie. Kiedyś usłyszała zdanie: „dowiedz się kim jesteś i pozostań sobą”. Wówczas nie miało dla niej żadnego sensu. Do czasu. Teraz zastanawiała się, kim jest.
Związek z Andrzejem tak bardzo mocno ją zmienił, że nie poznawała samej siebie. Nie chodziło już nawet o to, że zaszła z nim w ciążę, ale o to, jak do tego doszło. Kiedyś, przed laty, ostatnią rzeczą, o jaką by siebie podejrzewała byłoby związanie się z żonatym mężczyzną. Ba, pogardzała takimi osobami. Jej religijność nie pozwalała na rozważanie takiej opcji. A jednak stało się i przez długi czas nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. Przypomniała sobie, jak zaproponowała Andrzejowi pójście na Mszę. Wyśmiał ją, czy Pan Bóg naprawdę chce jej w kościele? Jej, uwikłanej w romans? Świadomie rozbijającej czyjeś małżeństwo? Przyznała mu rację. Przestała chodzić do kościoła, z czasem przestała się modlić. Żyła w przekonaniu, że Pan Bóg skazał ją na duchową banicję. Dopiero ksiądz Antoni uzmysłowił jej, że Pan Bóg zawsze stał i pukał przed drzwiami jej serca. To nie On się odwrócił od niej, tylko ona od Niego. 
Dzień, w którym stawiła czoła groźbom Andrzeja i zdecydowała się urodzić dziecko, był przerażający. Lęki i wyrzuty sumienia atakowały ją z każdej strony. Była przerażona. Odczuwała ogromną pustkę. Przypominała sobie katechezę szkolną i religijne formułki. Między innymi o tym, że Bóg jest sędzią sprawiedliwym, Który wynagradza za dobro, a za zło karze. Pamiętała powiedzonka swojej babci, o tym, że Bóg nie jest rychliwy, ale sprawiedliwy. Bała się tej sprawiedliwości. Bo na co tak naprawdę mogła liczyć? Czyż nie dobrowolnie podjęła decyzję o tym, by Go opuścić? Czyż nie znała Jego przykazań? Dlaczego tak bardzo ważnym było dla niej dostanie okruchów szczęścia, które tak naprawdę były po prostu ułudą? Żałowała tak wielu spraw. Konsekwencje jej czynów miała ponosić przez całe życie. Nie umiała jednak wyobrazić sobie, że całe życie miałaby spędzić bez Boga.
Po długiej wewnętrznej walce w niedzielę wybrała się do kościoła. Miała nadzieję, że uda się jej skorzystać z sakramentu spowiedzi, ale wszystkie konfesjonały były puste. Zresztą i tak nie wiedziałaby co powiedzieć, jak się usprawiedliwić. I to przed kim? Sobą, księdzem czy Bogiem? Zresztą nie była pewna, czy jest dla niej jakiekolwiek usprawiedliwienie. Została na Mszy. Znane słowa, postawy i gesty przynosiły ukojenie. Przyglądała się z ciekawością zebranym ludziom. Zastanawiała się jakie oni mają problemy, czy też popełnili tyle głupstw co ona. Kiedy Msza się zakończyła przez chwilę została w kościele. Oprócz niej w ławkach siedziały pojedyncze staruszki trzymające w dłoniach wymodlone już różańce. Chłonęła atmosferę i próbowała sama podłączyć się do tych modlitw. Nie zauważyła nawet kiedy obok niej usiadł młody ksiądz.
- Szczęść Boże, jestem ksiądz Antoni, a pani?
- Karolina – ledwo szepnęła.
- Turystka czy mieszkanka?
- Mieszkanka, a nawet parafianka, ale rzadko tu bywam. Choć zamierzam to zmienić.
- Proszę się nie tłumaczyć – uśmiechnął się ciepło. – Może masz ochotę na herbatę na probostwie? Wyglądasz na kogoś kto potrzebuje rozmowy.
- Chyba dobrze ksiądz czuje, tylko nie wiem, czy jestem na to gotowa.
- W takim razie do oferty dorzucam ciasto, domowej roboty. Oczywiście gospodyni, nie mojej – zaśmiał się cicho, a kilka starszych pań spojrzało na niego wymownie. – Lepiej chodźmy, obawiam się, że jeszcze chwila i będę musiał tłumaczyć się przed proboszczem z moich nieudolnych prób pozyskania nowej parafianki.
Pokój wikarego był zwyczajny, co w pierwszym odruchu ją rozczarowało. Na ścianach wisiał krzyż i ikona Matki Bożej, w biblioteczce stało kilka książek, z przyzwyczajenia rzuciła na nie okiem, większości nie znała. Kiedy po paru minutach ksiądz pojawił się z tacą rozsiadła się w fotelu. Zastanawiała się, co miała mu powiedzieć. Krępowała ją myśl, że miałaby przed swoim rówieśnikiem opowiadać o swoich problemach i zmaganiach. W końcu jednak poprosiła o spowiedź. Tak było prościej niż po prostu rozmawiać. Opowiedziała o wszystkim, o swojej samotności, o śmierci babci, walce o przetrwanie, romansie i nieplanowanej ciąży. Nie zataiła również tego, że dobrowolnie zaprzestała uczęszczać w mszy i że nie czuje się na siłach modlić się do Boga. Potok słów wylewał się z jej ust nieprzerwanie przez godzinę. Towarzyszące łzy oczyszczały ją, pozwoliła im płynąć swobodnie po twarzy. Kiedy skończyła mówić usłyszała krótką formułę rozgrzeszenia. 
- A co z nauką? 
- Myślę, że już ją doskonale znasz.

***
Niepokoiła się. Czuła się dobrze, nawet brzuch przestał ją boleć i nie plamiła. Męczyły ją wciąż nudności i senność. Nie była zdziwiona kiedy po zważeniu okazało się, że nie tylko nie przytyła, ale i straciła około kilograma. Na lekarzu nie robiło to większego wrażenia. Był stosunkowo młody, rzeczowy i dokładnie przeprowadził badanie USG. Na nudności polecił jej większość znanych domowych sposobów i w razie konieczności zalecił zgłoszenie się do szpitala, żeby ją nawodnili. Miała nadzieję, że tak źle nie będzie. Dostała zlecenia na badania laboratoryjne, w tym na badanie w kierunku wirusa HIV. Wiedziała, że to standardowe postępowanie, ale zjeżyła się w środku. Z iloma kobietami spał Andrzej? Nie zawsze używali prezerwatywy, a nawet gdyby to zbyt mało, by uchronić ją przed potencjalnym zarażeniem. Gdy lekarz zwrócił uwagę, że brakuje w karcie ciąży informacji na temat grupy krwi ojca dziecka, łzy same pociekły jej po twarzy. Ginekolog westchnął i  podał jej chusteczki. Próbował pocieszyć ją mówiąc, że przy odrobinie szczęścia może się okazać, że nie ma ujemnej grupy krwi i nie ma czym się zamartwiać. Przyjęła te słowa i jego postawę z wdzięcznością. Jeżeli nawet ją potępiał, to nie dał tego po sobie poznać.
        Zamiast wrócić do domu prosto z gabinetu skierowała swoje kroki w kierunku kościoła. Od swojego przyjazdu była tu zaledwie kilka razy, a dziś szczególnie mocno potrzebowała znaleźć się w tym miejscu. Drzwi były otwarte. Tutejszy proboszcz nie zamykał świątyni nawet na noc. Oprócz niej nie było nikogo. Poczuła ulgę, że może bez świadków dać upust emocjom. Łzy łagodnie płynęły po jej twarzy. Czuła się złamana. Wyrzuty sumienia wróciły ze zdwojoną siłą. Przypominała sobie słowa księdza Antoniego – nie było dla Boga ważne, gdzie była, ale to, że wróciła. Mimo to nie potrafiła uspokoić emocji. Żal jej było swojego lekkomyślnego postępowania i ceny, jaką miała za to zapłacić. Marcin mówił, że powinna się spodziewać od życia najlepszego. Żałośnie i naiwnie brzmiały te słowa. Jakiś cichy głos w głowie, a może po prostu jej własne wyobrażenie, podpowiadało „daj szansę”. Nie rozumiała. 

Komentarze