Bezcenny dar - wizyta lekarska (13)


Karolina zjawiła się w pracy parę minut przed planowanym otwarciem biblioteki, dzięki temu spokojnie mogła wypożyczyć upatrzone książki. Pani Dorota dołączyła do niej dopiero po jedenastej, wcześniej musiała załatwić jakąś prywatną sprawę. 
- Mam coś dla ciebie – wręczyła jej dużą siatkę niemowlęcych ubranek. – Chyba ci się przydadzą, domyślam się, że jeszcze nie rozpoczęłaś kompletowania wyprawki.
- Dziękuję, tylko… 
- Zapewne zastanawiasz się, czy to Marcin cię wydał czy sama się domyśliłam?
- Tak.
- Mało jesz, a to co jesz jest naprawdę dziwne. Słyszałam też, jak wymiotujesz. Trudno było się nie domyślić. Dyrektor nie puścił pary z ust. Nie wiem zresztą na ile dobrze go poznałaś, ale to nie jest typ, który traci czas na plotkowanie. Zresztą ode mnie też się nikt nie dowie, nie musisz się przejmować. I pamiętaj, jakbyś źle się czuła, to mi powiedz. Musisz dbać o siebie i tego małego stworka. 
- Nie wiem nawet, co powiedzieć. Dziękuję.
Po początkowym zmieszaniu uznała, że dobrze się stało, że ktoś inny oprócz niej zna jej tajemnicę. Pani Dorota zadała kilka rzeczowych pytań, między innymi o to, czy była już u lekarza, czy potrzebuje pomocy. Okazała jej większą troskę niż Andrzej, który na wieść o tym, że zostanie tatusiem na początku wpadł we furię, później zaczął ją oskarżać o to, że świadomie wrobiła go w bachora, a na sam koniec przyniósł jej w kopercie pieniądze, którymi miała zapłacić za zabieg. Zagroził, że jeśli nie usunie ciąży wszystko pomiędzy nimi zostanie skończone. Wtedy myślała, że już nic gorszego jej nie spotka i limit upokorzeń został wyczerpany, jednakże późniejsze zdarzenia pokazały, jak bardzo się myliła. Kiedy powiedziała Andrzejowi, że urodzi, oznajmił jej, że nie chce mieć z nią nic wspólnego. Zarzucił jej kłamstwo Wyparł się tego, że to jego dziecko. W końcu skoro jemu dawała, to pewnie innym też – dokładnie tak się wyraził. Nie przyszło mu nawet do głowy spytać, czy dobrze się czuje. Przestała dla niego istnieć. W pracy traktował ją jak powietrze, ignorował każdą podjętą przez nią próbę kontaktu. Nie rozumiała, jak to możliwe, że kiedyś tak bardzo czuły i troskliwy mężczyzna, mógł zachowywać się w ten sposób. 
W końcu kazał jej wziąć zwolnienie lekarskie i zniknąć raz na zawsze mu z oczu.
Posłuchała go.
Zawsze przecież to robiła.
        Wybrała przypadkowy numer ginekologa oferującego swoje usługi w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia. Akurat jakaś pacjentka odwołała w ostatniej chwili wizytę i miała za dosłownie piętnaście minut pojawić się w przychodni. Nie pożegnała się z nikim w pracy, chwyciła tylko torebkę, kurtkę, spakowała do siatki buty na zmianę i wybiegła. Lekarka już na nią czekała na nią w gabinecie. Zapisywała coś w swoim kajecie i dopiero po chwili podniosła głowę. Karolina od razu ją rozpoznała. Musiała chyba zbladnąć, bo od razu wskazała jej ręką krzesło i zaproponowała kubek z wodą. 
- Czy my się znamy?
- Tak, pracuję z pani mężem.
- Ach, rzeczywiście. Przepraszam, nie mam pamięci do twarzy. Pani ma na imię?
- Karolina.
- Już pamiętam! To pani przyrządza takie pyszne czekolady na gorąco? Andrzej nie może się pani nachwalić, nawet przez moment byłam zazdrosna – zaśmiała się lekko. – Mnie nigdy tak nie docenia, ale po tylu latach małżeństwa powinnam się chyba już przyzwyczaić. 
    Karolina nie odpowiedziała. Miała ochotę uciec z gabinetu, ale nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Wydukała, że jest w ciąży i chciała prosić o zwolnienie lekarskie, bo z powodu nudności nie będzie w stanie pracować.
- Och, coś o tym wiem – puściła do niej oko. – Mnie też ostatnio ciężko się skupić na pracy, ale na szczęście tym razem nudności mnie ominęły.
Dopiero wtedy dostrzegła, że pod białym fartuchem rysował się zaokrąglony brzuch. Przez dłuższą chwilę milczała. Szukała na prędko jakiś mądrych sformułowań, gratulacji lub pytań o samopoczucie, ale zamiast tego wydobyła z siebie cichy jęk. Obie były w ciąży z tym samym mężczyzną, a jednak dzieci nie miały tych samych praw. Wyobraźnia podsuwała jej widmo Andrzeja kochającego się z żoną, robiącą z nią te same rzeczy co z nią. Wymiotować się jej chciało od tych myśli i nawet pierwsze zdjęcie USG jej dziecka nie przyniosło ukojenia. Z ulgą wyszła z gabinetu, uprzednio życząc lekarce dobrego czasu ciąży. Czuła się upokorzona, los okrutnie z niej zadrwił. Zastanawiała się ile jeszcze ciosów otrzyma i jak długo będzie w stanie wytrzymać. Oczywiście, była sama sobie winna. Miała tego bolesną świadomość. Być może okolicznością łagodzącą było to, że o żonie Andrzeja dowiedziała się przypadkiem po kilku miesiącach ich związku? A Andrzej zapewniał ją wielokrotnie, że nie łączy ich nic, oprócz dzieci? Że nie może na nią patrzeć, słuchać jej głosu i że jest głęboko nieszczęśliwy? 
Ponoć to Karolina była jego szczęściem.
Guzik prawda.

***
          Pod koniec dniówki przeszła z panią Dorotą na ty. Umówiły się nawet na spotkanie w babskim gronie w bliżej nieokreślonej przyszłości, skoro zdecydowała się przenieść tu swoje życie musiała je naprawdę rozpocząć. Poznawać ludzi, wyjść ze swojej skorupy.
      Po powrocie do domu długi czas poświęciła na przeglądaniu otrzymanych ubranek. Wszystkie wydawały się jej niesamowicie małe i urocze. Próbowała sobie wyobrazić, jak to będzie trzymać niemowlaka w ramionach, chodzić na spacery i przewijać. O wychowaniu i pielęgnacji dzieci nie wiedziała praktycznie nic. Nie miała też pojęcia, jakie rzeczy będą jej tak naprawdę potrzebne, kiedy już urodzi. Do tej pory odsuwała te myśli od siebie, skupiała się raczej na tym, by przetrwać i nie rozsypać się na kawałki. Teraz jednak wszystko zaczęło stawać się realne. Małe życie, które w niej się rozwijało dawało jej samej szansę na nowe życie. Bardzo się bała, a jednak się cieszyła. Serce dalej ją bolało, a natrętne myśli o Andrzeju przyprawiały ją niejeden raz o mdłości. Przestała jednak już za nim tęsknić. Powoli dochodziło do niej, że ta tęsknota tak naprawdę nie dotyczyła jego samego tylko wyobrażenia o nim. A to zasadnicza różnica.
       Wyciągnęła telefon i wybrała numer do księdza Antoniego. Nie odebrał, więc wysłała mu wiadomość. Chciała się pochwalić tym, że wszystko u niej w porządku. I podziękować, raz jeszcze, za okazaną pomoc i wsparcie. Gdyby nie jego pomoc pewnie dalej siedziałaby w Krakowie sparaliżowana swoimi zmartwieniami i wyrzutami sumienia. Zaczęła szykować kolację, dziś miała wyjątkową ochotę na sałatkę z pomidorami. Włączyła ulubioną piosenkę, bezwiednie poruszyła biodrami w rytm muzyki, zaczęła sobie podśpiewywać pod nosem. Przez jedną krótką chwilę poczuła się szczęśliwa. 
      W kolejnej poczuła ukłucie mniej więcej w okolicach pępka, a w następnej poczuła, jak coś spływa po jej nodze. Nie musiała sprawdzać, co to jest. Stała sparaliżowana przy kuchennym blacie, niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. 
      Pomyślała, że Andrzej byłby zadowolony.

Komentarze