Bezcenny dar - witraż (18)

      
      Dzwony na kościelnej wieży oznajmiły południe, do spotkania z Kacprem została godzina. Miał ją podrzucić w drodze powrotnej do siebie. Skwar dnia był na tyle dokuczliwy, że porzuciła myśl, o dalszym zwiedzaniu centrum Maminowa. Jeden z kierunkowskazów prowadził na przystań i zdecydowała, że tam spędzi następną godzinę. Droga prowadziła przez malowniczą alejkę z kolorowymi budynkami i czerwoną ceglaną kostką zamiast asfaltu. Była ciekawa, czy właściciele budynków razem postanowili, że każdy z nich pomaluje dom na inną barwę, czy była to kwestia przypadku. 
Po kilku minutach jej oczom ukazały się różnej wielkości jachty delikatnie kołyszące się na wodzie, jak zwykle taki widok działał na nią kojąco. Jako nastolatka spędziła wakacje w Monte Carlo i wówczas zapragnęła być na tyle bogata, żeby było ją stać, na własny jacht. Nie tylko nie spełniła swojego marzenia, ale też nigdy w życiu nie płynęła żaglówką. Wspomnienia rozbudziły w niej pragnienie, żeby zrealizować choć namiastkę swojego pragnienia. Stan jej konta nie pozwalał na zakup, ale przecież nic nie szkodziło na przeszkodzie, aby zrobić kurs sternika. Jej umysł się rozpędził i zaczął snuć coraz to śmielsze wizje. Jakby to było robić rzeczy, na które nigdy się nie odważyła?. Być kimś innym? Usiadła na ławce i zanurzyła się w wyobrażeniach o swoim alternatywnym życiu. Jakby się czuła jako żona Dawida? Czy rzeczywiście pragnęła ślubu z nim? Przypomniała sobie moment rozstania i próbowała ponazywać towarzyszące jej wtedy emocje. Czy rzeczywiście gniew przeważał nad żalem, czy też żal nad gniewem? Nie była pewna. Jakaś cząstka jej wyrywała się do bliskości i poczucia stabilizacji, które miało jej zapewnić małżeństwo. A jednak nie mogła ignorować tego, że cieszyła się poniekąd tym, że podjął za nią decyzję. Spojrzała na komórkę, był już kwadrans po trzynastej. Miała nadzieję, że Kacper na nią czeka, gdyby miała do niego numer telefonu mogłaby po prostu zadzwonić i powiedzieć, że się zagapiła. Idąc uświadomiła sobie, że nic o nim nie wie. Chociażby tego, dlaczego tak krótko pracuje. Kim jest, jakie są jego marzenia. Muszę się o to spytać, poznać go lepiej – postanowiła.
Na miejsce dotarła o wpół do drugiej. Miejsce parkingowe, na którym rano zostawił swój samochód stało puste. Nie poczekał na nią, było to zrozumiałe, a jednak poczuła żal z tego powodu. 

***
Kacper cenił sobie punktualność, zazwyczaj pojawiał się w wyznaczonym miejscu parę minut przed czasem. Tak samo postąpił dziś i teraz pluł sobie w brodę. Marnował czas w oczekiwaniu na Malwinę, która najwyraźniej zmieniła swoje plany i nie raczyła go o tym powiadomić. Siedzenie w upalny dzień w aucie z ledwo co popsutą klimatyzacją było wystarczająco męczące, a świadomość, że został najzwyczajniej w świecie olany potęgowała frustrację. Było w tej dziewczynie coś, czego nie potrafił pojąć. Odstawała od tutejszych norm, nie zachowywała się tak, jakby ceniła sobie konwenanse. Intrygowała i irytowała jednocześnie.
Odczekawszy akademicki kwadrans odjechał.
W aucie była spiekota, pomimo szeroko otwartych okien, nie było czym oddychać. Miał ochotę zanurzyć się w jeziorze albo pójść do pana Waleczka. Znał to miejsce od dziecka i było idealne na taką pogodę. Na piętrze małego domu gospodarz prowadził kawiarenkę, w której największym specjałem były ręcznie robione przez niego lody. Smaków do wyboru było niewiele, a i tak gości nie brakowało. Postanowił, że odstawi auto do warsztatu, a później rowerem pojedzie na obiad lodowy. 
To był dobry plan, idealny na popołudnie. Rozchmurzył się i uspokoił, to było dla niego typowe, nie potrafił długo chować urazy. Zaczął rozważać różne scenariusze tłumaczące nieobecność Malwiny. Każdy z nich jednak nie tłumaczył jednego – dlaczego do niego nie zadzwoniła albo nie napisała, informując go o zmianie planów. Nagle odpowiedź stała się oczywista – nigdy nie wymieniali się numerami telefonów, więc nie miała jak tego zrobić. A co jeśli coś jej się stało? Mogła się przecież zgubić albo po prostu spóźnić. Postanowił to na wszelki wypadek sprawdzić i zawrócił. Na miejscu był koło trzynastej czterdzieści. Malwiny nie było. Gdzie mogła się udać? – rozmyślał gorączkowo. Jeśli się zgubiła, to pewnie poszła do punktu informacji turystycznej, a jeśli zdecydowała się na samodzielny powrót, powinna jeszcze być na przystanku autobusowym. O ile nic się nie zmieniło w rozkładzie jazdy, najbliższy PKS odjedzie o czternastej, postanowił zacząć poszukiwania od tego miejsca.
Trafiony zatopiony – pomyślał pięć minut później, gdy z daleka dostrzegł ją na ławce. Oprócz niej nie było żadnych podróżnych. 
- Hej, czekałem na ciebie.
Podniosła się zdziwiona. Na jej piegowatej twarzy przeplatało się zdziwienie i zmieszanie.
- Przepraszam, spóźniłam się. Ale jak przyszłam to już ciebie nie było, nie miałam nawet jak zadzwonić.
- Domyśliłem się, choć zajęło mi to trochę czasu.
- Niesamowite, jednak istnieją mężczyźni, którzy się domyślają – puściła do niego oko.
- Nie nabijaj się, tylko chodź za mną. Miałem dziś w planach obiad lodowy i patrząc na ciebie, obraz nędzy i rozpaczy, myślę, że przyda się on również tobie.
Zawstydziła się. W tonie jego głosu i błysku oczu było coś, nie wiedziała co, po prostu „to coś”. 
- Obraz nędzy i rozpaczy? Spójrz lepiej na siebie.
- Ach, no tak. „Wcale mi się nie podoba” – przedrzeźnił ją. – Pamiętam nasze powitanie, ale muszę nieskromnie przyznać, że prezentuję się całkiem nieźle.
Uśmiechnęła się. Wyglądał lepiej niż „całkiem nieźle”. 
- Chciałabym z tobą pójść na ten lodowy obiad, ale twoja mama urwałaby mi głowę. Pewnie i tak już się niepokoi, że nie przyjechałam na czas. Kto, jak nie ja, podoła wyzwaniu zjedzenia dwóch dokładek zupy i wielkiego kotleta schabowego?
- Za to cię podziwiam. Jesteś jej ulubienicą. Nie bój się robaczku, załatwię to jakoś.
- Robaczku?
- To był cytat.
Pojechali. Całą drogę nie zamykały się im buzie. U Waleczka zamówili dwa desery, a Malwina uparła się, żeby za nie zapłacić. Kacper nie chciał się początkowo zgodzić, w końcu jednak poddał się sile jej determinacji. Wymienili się numerami telefonów, tak na wszelki wypadek.
Wróciła dopiero na kolację. Pani Agnieszka przypatrywała się jej uważnie i mówiła o wiele mniej niż zwykle, było to niepokojące.
W domu wzięła długą kąpiel i delektowała się każdą upływającą minutą. Jeszcze kilka dni temu była  rozbita na kawałki, teraz czuła się tak, jakby zebrała te kawałki i na nowo zaczęła układać z nich witraż. Nie sądziła, że będzie to możliwe.

***
Karolina zanurzyła nos w białych hortensjach. 
- Chciałem cię jakoś przeprosić za moją nieobecność.
- Marcin, daj spokój. Dużo dla mnie robisz i to raczej ja powinnam ci dziękować.
- Wstawię je do wazonu i może postawię koło łóżka, jeśli nie masz nic przeciw temu?
- Nie mam. Pięknie pachną i o dziwo ich zapach nie powoduje u mnie mdłości.
- No właśnie, jak się czujesz?
- Lepiej, choć jestem zmęczona leżeniem. Nie sądziłam, że może to być takie trudne. Nie chcę narzekać. Jak tam twoje spotkanie? Udane?
- Tak, dziękuję. Ostatnio władze miasteczka są skłonne do większych ustępstw względem moich pomysłów na szkołę, ale i tak toczymy zaciekłe boje.
- Pytałam o spotkanie z Olą.
- Z Olą? – Marcin czuł jak jego mięśnie twarzy się napinają. – Obawiam się, że nie wiem, o czym mówisz. 
- Wydawało się mi, że się z nią umówiłeś. Słyszałam jak z nią rozmawiasz i … 
- Źle słyszałaś. Nie spotkałem się z nią.
- Przepraszam. Nie podsłuchiwałam cię, tylko tutaj – wskazała ręką na sypialnię – wszystko słychać. Nie chcę, żebyś był na mnie zły.
- Nie jestem zły. Po prostu Ola to nie jest dobry temat do rozmów, a przynajmniej nie teraz. Idę do pracy. Cześć.
- Cześć. 
Nie zabrzmiało to przyjemnie.


Komentarze