Bezcenny dar - ucieczka (12)


W aucie było zimno, klimatyzacja została ustawiona na najwyższy poziom. 
- Dygoczesz?
- To wina klimy, mogę ją wyłączyć? – nie czekając na odpowiedź przekręciła ją na najmniejszy nawiew.
- Jasne, czuj się jak u siebie.
- I co teraz? Czemu zawdzięczam odwiedziny? – starała się, by jej głos brzmiał naturalnie.
Zamiast odpowiedzi usłyszała dźwięk dławiącego się silnika. 
- Kurka, co jest? – syknął i próbował odpalić jeszcze raz. Daremnie. – Będę musiał wezwać pomoc drogową. Jest gdzieś na tym odludziu jakiś warsztat samochodowy?
- Nie mam pojęcia. Zresztą wyobraź sobie, że jestem tu od niespełna dwudziestu czterech godzin i tak się jakoś złożyło, że nie zaczęłam zwiedzania od tego typu miejsc. Poza tym nie przesadzaj, to nie jest żadne odludzie – nagle poczuła się dotknięta tym określeniem, zupełnie zapominając, że nie dalej jak wczoraj wieczorem w ten dokładnie sposób opisywała Maminowo swojej babci w rozmowie telefonicznej. 
  Odpięła pasy i otworzyła drzwi z samochodu. Jedną nogę właśnie położyła na ziemi, gdy poczuła jego rękę na swoim barku.
- Gdzie idziesz? Myślałem, że z sobą porozmawiamy. 
- Nie mam zamiaru tkwić tu aż przyjedzie pomoc drogowa.
- To może się przejdziemy? Razem. Pokażesz mi domek i okolicę?
Malwina wzruszyła ramionami i ruszyła wzdłuż drogi. Słyszała dźwięk otwierania i zamykania drzwi samochodowych, słyszała swoje imię. Instynktownie przyspieszała kroku, nie mając jednocześnie pojęcia, co powinno nastąpić dalej. I to był właśnie jeden z tych momentów, gdy życie samo podsunęło rozwiązanie, jej jedyną zasługą było skorzystanie z nadarzającej się okazji. Zobaczyła z daleka nadjeżdżający samochód i pomachała energicznie. Kierowca od razu zaczął zwalniać, a ona pobiegła w jego kierunku.
- Malwina, co ty robisz, stój! – krzyknął, gdy tylko zorientował się, co się dzieje. Tego jednak nie usłyszała, gdyż w tej samej chwili tłumaczyła Kacprowi, że pojedzie gdziekolwiek, im dalej tym lepiej.
 
***
- Zapnij proszę pasy.
Wzniosła oczy do nieba. Przed nimi wiła się jednopasmowa pusta prosta droga. Na horyzoncie nie było żadnego samochodu. Posłusznie jednak spełniła jego prośbę. - Zawsze tak desperacko szukasz podwózki?
- Możesz mi nie wierzyć, ale dziś jest mój pierwszy raz. Poza tym nie zachowywałam się jak desperatka.
- Masz prawo tak twierdzić. Na mój gust jednak wyglądałaś jak ktoś, kto zobaczył ducha. Albo raczej przed nim uciekał.
- Kto by pomyślał, taki duży chłopiec, a wierzy w duchy – zachichotała próbując ukryć zmieszanie. Poniekąd miał rację, widziała kogoś kogo nie powinna widzieć. I najgorsze było to, że zupełnie nie wiedziała, co z tym faktem zrobić. Ucieczka była dziecinna, powinna była jasno powiedzieć, że nie życzy sobie żadnych odwiedzin i kontaktów. Jej prawniczy umysł od razu podsunął jej w wyobraźni wszelkie pisma procesowe i akty oskarżenia, które mogłaby wnieść. Problem jednak w tym, że jakaś maleńka część niej cieszyła się z tego niespodziewanego spotkania. 
- Ok. Jak chcesz. Podwieźć się w jakieś konkretne miejsce, czy jedziesz ze mną do końca?
- A ty jedziesz gdzie?
- Do Giżycka, tam pracuję. 
Pokiwała głową bez większego przekonania. I tak nie miała lepszych planów. Większość trasy przejechali w ciszy, Kacper chciał włączyć radio, ale pomyślał, że mogłoby to przez nią zostać źle odebrane.
- Mogę cię zabrać w drodze powrotnej, jeśli masz ochotę.
           - Dzięki, ale nie jestem przekonana, że chcę tu spędzić cały dzień. Poradzę sobie.
           - A kto tu mówił, że pracuję do wieczora? – uśmiechnął się figlarnie ignorując jej ponury ton. – Dziewczyno, tu nie Warszawa. Koło trzynastej jestem wolny. 
-  Skoro chcesz… - burknęła. – Niech tak będzie.
- Spokojnie, nie musisz się poświęcać. To była tylko propozycja.
- Masz rację, przepraszam. Nie poznaję sama siebie. Masz dziś urlop?
- Czemu tak myślisz?
- Bo jest dość późno i dopiero jedziesz do pracy, no i planujesz wracać z niej tak wcześnie.
- Nie, po prostu taka praca. Zresztą kto normalny przychodziłby do biura podczas urlopu? – zaśmiał się z żartu, który dla niej w ogóle nie był zabawny. Ona była tą, która tak robiła. Większość znanych jej osób w ten sposób funkcjonowało i nikogo to nie dziwiło. 
- Czym się w takim razie zajmujesz? 
- Nieruchomościami.
- Pośrednik?
- Tak bym tego nie nazwał. W twoich ustach zresztą nie brzmi to pochlebnie. 
- Nie mam nic do pośredników, nie musisz się czuć dotknięty wszystkim co mówię.
- Okej. Jesteśmy na miejscu. Muszę pędzić na spotkanie, więc niestety tym razem nie będę służył za przewodnika. Jak chcesz się zabrać do domu razem ze mną, to bądź tutaj o trzynastej. Mogę mieć parę minut opóźnienia, ale przyjadę.
- Dzięki. Będę.

Spojrzała na komórkę, tu bez problemu łapała zasięg. Wczoraj, żeby porozmawiać z babcią musiała stać w miejscu w jednym pokoju, inaczej od razu przerywało się poręczenie. Dla kogoś takiego jak ona, żyjącego ciągle w biegu i żwawo gestykulującego przy rozmowie, takie ograniczenia stanowiły nie lada wyzwanie. Teraz jednak, kiedy zaczęły do niej masowo przychodzić informacje o nieodebranych połączeniach z pracy postanowiła włączyć tryb samolotowy w komórce i odciąć się od tego wszystkiego. Może gdyby nie ta rozmowa z Kacprem już w pierwszy dzień urlopu rozwiązywałaby problemy praw/ne swoich klientów, tak jak do tej pory miała to w zwyczaju. Majka nie jeden raz zarzucała jej brak asertywności, być może coś było na rzeczy. Wpisała w wyszukiwarkę „atrakcje Giżycko” i zdecydowała się na zwiedzanie Trasy Boyen. Przed kasą zebrała się spora grupa ludzi, którzy oczekiwali na pojawienie się przewodnika. Kupiła bilet i ustawiła się blisko nich próbując wtopić się w tłum, miała szczęście i przez kolejne dwie godziny słuchała różnych ciekawostek historycznych związanych nie tylko z tym miejscem. Kiedy wyszła pierwszą rzeczą jaką zrobiła było poszukiwanie sklepu obuwniczego. Przedzieranie się przez las i chodzenie po wybrukowanych ścieżkach prowadzących do twierdzy ostatecznie przekonało ją, że Mazury nie są miejscem przyjaznym szpilką. Pokornie wybrała baleriny, trampki i skusiła się na sandały na płaskim obcasie. Sprzedawczyni nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, rzadko kiedy trafiał się jej tak wysoki utarg w poniedziałkowe południe. Z kolei Malwina dziwiła się, że buty potrafią być tak tanie.
Punktualnie o trzynastej spotkała Kacpra na parkingu. Rozmawiał z jakąś dziewczyną, która wpatrywała się w niego jak w jakieś bóstwo, co ewidentnie mu schlebiało. Co chwila wybuchali śmiechem, widać było, że oboje czują się dobrze w swoim towarzystwie. Kiedy się pożegnali Malwina podeszła do Kacpra, a on od razu przestał się uśmiechać. Zrobiło się jej przykro, ale nie była zdziwiona, wszakże odkąd się poznali nie zrobiła niczego miłego w stosunku do niego. Milczała, a jak już się odzywała, to robiła to albo zaczepnie albo od niechcenia. W zasadzie nie potrafiła sobie odpowiedzieć na pytanie dlaczego. Przecież on nic jej nie zrobił, obrywał po prostu za cały ród męski. Postanowiła zmienić swoje nastawienie. 
- Mam cię zawieźć pod dom, czy chcesz, żebym wyrzucił cię gdzieś po drodze?
- Jeśli to nie kłopot, to wolałabym od razu pod dom. Nie chciałabym spóźnić się na obiad, żeby nie robić kłopotu twojej mamie.
- Jasne.
Pomimo szczerych chęci Malwina nie potrafiła wymyślić niczego, co sprawiłoby, że atmosfera w samochodzie będzie nieco przyjemniejsza. Milczała więc. Kacper od razu włączył radio i słuchał jakieś nudnej audycji o pozyskiwaniu energii z wiatru. Dojechali na miejsce, podziękowała mu za pomoc i od razu poszła na jadalnię. Była głodna, zapach domowego rosołu unosił się w powietrzu. Zapowiada się prawdziwa uczta dla podniebienia, to pewne. Przywitała się z panią Agnieszką i ukłoniła nielicznym gościom. 
- A pani jednak przyszła na obiad?
- Tak, przecież miałam mieć w cenie posiłki.
- Pytałam, bo pan Dawid mówił mi rano, że będziecie jeść na mieście. Ale to żaden problem, już leję rosołu. Dla pana Dawida też?
Malwina pospiesznie wstała od stołu i bez pożegnania udała się do domku. Intuicja jej nie myliła. Jej były narzeczony siedział w środku i właśnie parzył sobie kawę w ekspresie.
- No, wreszcie jesteś – powiedział z wyrzutem. 
- Co ty tu robisz?
- Mniej więcej to samo, co robiłem rano. Czekam aż ze sobą porozmawiamy. Mam nadzieję, że tym razem nie będziesz przede mną uciekać.
Przysunął się blisko niej. Zdecydowanie za blisko. Zapach wody kolońskiej przyjemnie drażnił jej nozdrza. Zrobiła krok do tyłu i oparła się o drzwi wejściowe. Zrobił kolejny krok w jej kierunku i zachłannie próbował pocałować jej usta. Poczuła, że jest silnie pobudzony, od dawna się tak nie zachowywał. Nawet kiedy się wszystko pomiędzy nimi dobrze układało, całowali się rzadko, jeszcze rzadziej przytulali. Potrafili się zresztą o to pokłócić niejednokrotnie. Zarzucała mu, że nie czuje się doceniana jako kobieta. A on tłumaczył swoje zachowanie zmęczeniem i stresem w pracy. Teraz już doskonale wiedziała, jakie to stresy w pracy przeżywał i czym się tak męczył.
- Przestań – odepchnęła go od siebie. – Nie wiem, co chcesz osiągnąć, ale na mnie to nie działa.
- Nie wygłupiaj się Malwina. Przyjechałem specjalnie za tobą taki kawał drogi.
- To twój problem, nie zapraszałam cię tu.
- Jasne, rozumiem. Mimo wszystko, proszę, daj mi dziesięć minut, żebym ci to wszystko wytłumaczył  i jakoś naprawił, to co popsuliśmy.
- My popsuliśmy? Chyba sobie ze mnie kpisz. Ostrzegam cię, że jak przyjechałeś tu po to, żeby przerzucać odpowiedzialność na mnie, to nie ręczę za siebie. 
- Masz rację, przepraszam. Źle się wyraziłem – jego głos wyrażał skruchę. Zrobiło się jej go żal.
- Dobrze, zamieniam się w słuch.
- Uświadomiłem sobie, że popełniłem błąd. Nie powinienem odwoływać ślubu z tobą. Jesteś przecież dobrym materiałem na żonę, a…
- Dobrym materiałem na żonę? A ty jesteś przepraszam kim? Jakimś krawcem? – kipiała z wściekłości.
- Malwinko, nie to miałem na myśli.
- Nie Malwinkuj mi, tylko bierz swoje rzeczy i wynoś się stąd. Idę na obiad i jak wrócę ma cię tu nie być. A jeśli będziesz tu na mnie czekał i kiedykolwiek podejmiesz próbę kontaktu ze mną, to przysięgam na Boga, zdobędę sądowy zakaz zbliżania się do mnie!
Wybiegła roztrzęsiona z domku i wróciła na stołówkę. Wyjaśniła pani Agnieszce, że pan Dawid się pomylił myśląc, że zje z nim wspólny obiad. 
Od razu po posiłku wybrała się na plażę, o tej porze dnia była pusta. Zdjęła buty i weszła do jeziora. Zanurzała się coraz głębiej i głębiej, a kiedy woda sięgnęła jej pasa położyła się na wodzie i lekko zaczęła ruszać rękami i nogami. Słońce przyjemnie grzało jej ciało, choć sama woda była chłodna. Dookoła niej nie było ani jednego człowieka, jedynie kilka ptaków przelatywało nieopodal. W takich chwilach lubiła wyobrażać sobie, że to miejsce, w którym się znajduje jest tylko jej. Przeszło jej przez myśl, że nie miałaby nic przeciw temu, żeby stać się właścicielem działki przy jeziorze. W zasadzie dlaczego nie? Samotność ma swoje plusy, pomyślała. Przynajmniej nikt nie narzuca jej swojego stylu bycia. Kiedy wyszła na brzeg mokre ubranie przyklejało się do ciała, co nie było przyjemne. Biegiem wróciła do domu i z ulgą zanotowała, że wszystkie rzeczy od Dawida zniknęły, a na blacie w kuchni leżały klucze. Wytarła się ręcznikiem, przebrała w letnią sukienkę i zaparzyła sobie herbaty. Właśnie miała zacząć czytać książkę, kiedy usłyszała dźwięk zatrzymującego się samochodu i pukanie do drzwi. Czuła jak na nowo wzbiera się w niej wściekłość.
- Czego ty jeszcze ode mnie chcesz?! – krzyczała przez zamknięte drzwi. – Odejdź stąd!
Pukanie nie ustawało. Otworzyła zamek i mocno popchnęła drzwi. Plask – musiały go uderzyć.
- Auć, uważaj nieco – rozległ się głos, który absolutnie nie był głosem Dawida. – Chciałem ci tylko przynieść twoją siatkę z zakupami, zostawiłaś ją u mnie w samochodzie. – Kacper pocierał ręką kontuzjowany bark.
- Przepraszam cię najmocniej, nie myślałam, że to ty.
- Dobrze wiedzieć, że to nie na mnie tak reagujesz. No nic, wracam.
- Poczekaj, może wejdziesz na herbatę? Właśnie zaparzyłam.
- Dzięki, ale nie mogę. Jestem już z kimś umówiony.
Wsiadł do auta i odjechał. Malwina weszła do domu i zamknęła za sobą drzwi. Wypiła samotnie herbatę i wróciła do książki. Wolała przeżywać kłopoty fikcyjnych postaci niż zajmować się własnymi problemami. 

Komentarze