Bezcenny dar - poranek (16)


Obudziła się przed szóstą, w pokoju było ciemno, podniosła rolety i wpuściła nieco światła. Od razu zrobiło się jej przyjemnie. Przed śniadaniem czekało na nią kolejne zadanie do wykonania, tym razem proste – miała biegać. Dotychczas wolała szybsze przebieżki lub jazdę rowerem, nie miała jednak nic przeciw temu, by dołączyć do coraz modniejszego klubu biegaczy. Trochę ją śmieszyli ci wszyscy ludzie, którzy każdego poranka w idealnie dopasowanych strojach, opaskach na rękach i bidonach przewieszonych na biodrach pokonywali kolejne kilometry, ale być może wynikało to z głęboko ukrywanej zazdrości przed ich idealnymi sylwetkami.
Spojrzała w lustro krytycznym wzrokiem. Włosy – jak zwykle w artystycznym nieładzie - wymagały podcięcia. Piegi – coraz więcej piegów (skutek uboczny słońca) – miały tę zaletę, że odejmowały jej lat. Wcięcie w talii nie było wyraźnie zarysowane, a pośladki – o zgrozo – wydawały się znajdować parę centymetrów bliżej ziemi niż dotychczas. Decyzję podjęła błyskawicznie – będzie biegać nie tylko dziś, ale już zawsze, na zawsze, nieodwołalnie. I żeby nadać mocy urzędowej swojemu postanowieniu wpisała je w swoim kalendarzu na kolejne dni. Mocną (a może słabą?) naturą choleryków było trzymanie się planów, liczyła więc, że dzięki temu nie ulegnie pokusie rezygnacji.
Ubrała się i krótko pomodliła. Chyba bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby serca, jednakże od lat nie rezygnowała z tego zwyczaju. Może też brakowało jej odwagi, żeby przestać. Gdyby miała być szczera, musiałaby siebie określić jako praktykującą niewierzącą, niedowierzającą albo słabowierzącą. Kiedyś usłyszała takie zdanie: "bierny, ale wierny". Idealnie pasowało.

***
Kacper uwielbiał rytuał poranków. Wstawał wcześnie, zakładał sportowy strój i specjalnie dobrane buty do biegania, powoli wypijał szklankę wody alkaicznej, po czym wyruszał w trasę. Dziś jednak zupełnie się mu nie chciało wstawać z łóżka. Wiedział, że jeśli raz odpuści, to kolejnego dnia będzie mu ciężej się zmobilizować. Zresztą potrzebował tego czasu. Te dwadzieścia, trzydzieści minut, które poświęcał nie było zwykłą aktywnością fizyczną. To były chwile spotkania z samym sobą i próbą, w jego odczuciu nieudolną, modlitwy. Powierzał Bogu napotkanych ludzi, zadania jakie miał przed sobą. Już od dawna próbował dostać od życia czegoś więcej i odkrył, że bieg mu w tym pomaga. Odgłos uderzania butów o podłoże, przyspieszony rytm uderzenia serca działał na niego wyciszająco. Żałował, że tak późno zdecydował się na takie rozpoczęcie dnia.
A jednak zrezygnował. Przykrył się szczelnie kołdrą i już po chwili zasnął samotnie w wielkim, małżeńskim łożu. Długo trzeba go było namawiać do jego zakupu i wymiany materaca na nowy, ale nie żałował. Był warty każdej wydanej złotówki.

***
Marcin zaspał. Wczorajsze spotkanie trwało dłużej niż planował, później jeszcze siedział nad papierami i zasnął nad kubkiem świeżo zaparzonej kawy. Teraz kawa była zimna, nie nadawała się do picia. Wysłał Karolinie wiadomość, że będzie później i pognał do pracy. Od ósmej była zaplanowana konferencja i nie mógł się na niej nie pojawić.
Kiedy wreszcie omówione zostały wszystkie problemy uczniów i wyjaśnione zostały zawiłe sprawy administracyjne odezwał się jego telefon. Od rana miał pięć nieodebranych połączeń od Aleksandry i dwa od swojej mamy. Zastanawiał się, czy już zawsze tak będzie. Mógł się oczywiście przemóc i oddzwonić do Oli albo też odebrać jej telefon. Ostatnio zrobił to przez przypadek i rozmowa była katorgą. Dowiedziała się o tym, że spotyka się z Karoliną i to dało jej pretekst do wylewania na niego kolejnego wiadra pomyj. Nie wyprowadzał jej z błędu, błędnie założył, że będąc przeświadczoną, że ułożył sobie życie odpuści. Jak widać nie tylko nie odpuściła, ale i opowiedziała o jego rzekomym związku matce, bo nie wierzył, że jego rodzicielka dzwoniła do niego dziś ot tak po prostu. Był tym zmęczony. Nie chciał się tłumaczyć, wysłuchiwać nieskończonej listy skarg i zażaleń. „Przecież mnie kochałeś” – te słowa bolały najbardziej. Były wielkim wyrzutem sumienia, którego nie potrafił uciszyć w żaden sposób. Owszem, często wyznawał jej miłość. Ba, kochał się z nią tak zachłannie, że sam wierzył, że to ta jedna jedyna kobieta na całe życie. Teraz, z perspektywy czasu, nie wierzył już sam sobie. Być może, to co naprawdę go pociągało, to ta otoczka. Jej elegancja, wdzięk, powab, seksapil. To, że przyciągała uwagę większości mężczyzn. Jej osiągnięcia zawodowe, pozycja społeczna i umiejętność odnalezienia się w towarzystwie. Nienaganny ubiór, który zawsze szybko lądował na podłodze, ilekroć chcieli się kochać, a robili to często. Uwierzył w coś i pozwolił jej wierzyć. Teraz ponosił konsekwencje.
Zadzwonił do Karoliny. Poinformowała go, że ma się dobrze i że Dorota przyniesie jej obiad. Zrobiło się mu żal, że dziś się nie spotkają. Zapewnił ją, że przyjdzie jutro, z samego rana. Przyzwyczaił się do wspólnych śniadań i nie chciał stracić kolejnego.

Komentarze