Bezcenny dar - latawiec (14)

      Puścić latawiec. No tak, lepszego pomysłu na ten zupełnie pozbawiony wiatru dzień jej babcia wymyślić nie mogła. Przez moment rozważała zrealizowanie innego zadania, ale ostatecznie uznała, że w tym szaleństwie musi być jakaś metoda i postanowiła trzymać się wyznaczonego harmonogramu. Zupełnie nie rozumiała jaki jest sens łapania auto-stopa, wczorajszego chodzenia po krawężnikach (ludzie w Maminowie z pewnością mają ją za wariatkę) i puszczania latawca. 
       Śniadanie zjadła pospiesznie. Dziś przyjechali nowi goście, na oko trzydziestolatkowie, którzy nie mogli oderwać się od siebie. Dosłownie. A kiedy przestawali się całować, to mówili do siebie tak słodkimi głosami, że aż niedobrze się jej robiło od słuchania i patrzenia. Być może przemawiała przez nią zazdrość, ale nawet w czasach, gdy sama z dumą prezentowała pierścionek zaręczynowy na serdecznym palcu, nie cechował jej uczuciowy ekshibicjonizm. Pani Agnieszka chyba też nie była zadowolona, wymownie przewracała oczami i kilkukrotnie próbowała zwrócić uwagę zakochanych, że stygnie jedzenie, po czym z westchnieniem sprzątnęła jajecznicę przyrządzoną na boczku i dolała do ich kubków ciepłej kawy. Nawet nie zwrócili na nią uwagi.
- Jakie plany masz na dziś? – Agnieszka Adamczyk od razu mówiła do niej per ty, nie zważając na to, że powinna trzymać dystans w stosunku do swoich gości. Trzymanie dystansu było sprzeczne z jej naturą, to było wręcz pogwałcenie jej praw i zamach na osobowość. Garnęła do ludzi i nie zamierzała za to nikogo przepraszać.
- Chyba wybiorę się do centrum, muszę coś załatwić. 
- Może ci jakoś pomóc?
- Dziękuję, to nic ważnego, muszę po prostu kupić latawiec.
- Po co kupować, przecież wystarczy poprosić, dam ci jakiś mój. Poczekaj chwilę – wyciągnęła z ręki komórkę, wystukała SMSa. – Wszystko załatwione. Będziesz miała go najdalej do obiadu, pasuje?
 - Dziękuję, oddam go jutro rano.
- Zatrzymaj go sobie. Przyda ci się przecież, a ja mam ich tak dużo, że jeden mniej naprawdę nie zrobi żadnej różnicy.
Malwina nie była pewna do czego miałby się jej przydać latawiec, a tym bardziej po co komuś jest więcej niż jeden. Intuicja podpowiadała jej, że lepiej jednak nie wyrażać swoich myśli na głos.

***
      Krople łez i krople krwi mieszały się z sobą na podłodze. Łez z każdą minutą było więcej, krwi mniej. Powinna była coś zrobić, ale nie wiedziała co. Nie miała nawet podpaski, zresztą jakie to miało znaczenie, czy jej ubranie będzie czyste czy brudne? Zadzwoniła do Doroty, nie odbierała telefonu. Wybrała więc numer Marcina licząc na to, że nie będzie mu przeszkadzać i że jej prośba nie wyda się jej zbyt zuchwała. 
- Zawieziesz mnie do szpitala?
- Co się stało? Gdzie jesteś?
- W mieszkaniu. 
Nie potrafiła ubrać w słowa odpowiedzi na pierwszy człon pytania. Skąd mogła zresztą wiedzieć, co się stało? Nie wiedziała. Przyjechał po kilku minutach, z których każda wydawała się trwać co najmniej godzinę. Może nawet jeszcze więcej. 
O nic nie pytał, nic nie mówił. Podał jej rękę, do drugiej chwycił leżącą na krześle torebkę i zamiast do szpitala zdecydował się pojechać do Giżycka, gdzie pracowała jego daleka znajoma. Zadzwonił do niej po drodze i ustalił, że gdy tylko się zjawią od razu ich przyjmie. 
      Karolina miała twarz mokrą od łez, zaczerwienione oczy i wysuszone usta. Jej nieobecne spojrzenie było wymowniejsze od wszystkich niewypowiedzianych myśli. Marcin nie wiedział, czy powinien coś mówić. Zaciskał mocno ręce na kierownicy, aż pobielały mu kostki, próbował jechać szybko i ostrożnie jednocześnie. Zaopiekuj się nią – natrętna myśl kolejny raz pojawiła się w jego głowie. Tym razem z nią nie walczył.
     Na miejscu nie było żadnego wolnego miejsca parkingowego. Szkoda było mu czasu na szukanie go gdzieś indziej, więc zatrzymał auto w niedozwolonym miejscu. Karolina nie zwróciła nawet na to uwagi, jak również na to,  że na tapicerce samochodowej pojawiła się plama krwi. To wszystko było pozbawione jakiegokolwiek znaczenia. Weszli do poczekalni pełnej ludzi. Kilka kobiet z zadowoleniem głaskała swoje wielkie ciążowe brzuchu. Marcin zapukał do gabinetu i po chwili oboje znaleźli się w środku. Przyszło mu do głowy, że powinien wyjść, ale kiedy się skierował do drzwi Karolina chwyciła go za rękę. Został więc.
      Lekarka zadała kilka rzeczowych pytań. Data ostatniej miesiączki, czy miała robione badania i czy ktoś jej założył kartę ciąży. 
- Zrobię pani na początku USG, a później dopiero zbadam na fotelu, dobrze? Spróbujemy panią zbadać przez brzuch, powinno być już cokolwiek widać.
       Karolina położyła się na kozetce, podniosła koszulę do góry i odwróciła wzrok od monitora. Nie chciała widzieć swojego martwego dziecka albo co gorsza czarnej pustki. Wzdrygnęła się, gdy poczuła jak zimny żel rozprowadzany jest po jej ciele.
Marcin obserwował, jak lekarka ze skupieniem analizuje obraz wyświetlany na maszynie. Wszystko odbywało się w nieznośnym milczeniu.
Cisza nagle została przerwana. Nie był pewien, czy się nie przesłyszał, najwyraźniej jednak nie, bo w tej samej chwili Karolina odwróciła głowę.
Lekarka odetchnęła i wyprosiła Marcina z gabinetu.
- Zbadamy jeszcze szyjkę, później możesz wrócić.
      Siedział więc w poczekalni i kiedy drzwi się wreszcie otworzyły wiedział, że jest dobrze. Karolina promieniała.
Musieli jechać do apteki, kupić całą masę drogich lekarstw. Przekazała mu zwolnienie lekarskie, dwa tygodnie miała leżeć z nogami do góry, a później, jeśli wszystko będzie dobrze mogła wracać do pracy. Karolinie nie zamykała się buzia, mówiła coś o jakimś krwiaku i o tym, że dosłownie centymetry dzieliły ją od tragedii. Dopiero na widok blokady założonej na kole samochodowym przestała się odzywać. 
- Nic nie szkodzi – zapewnił ją. – To nie pierwszy mandat w moim życiu i obawiam się, że nie ostatni. Chodź, musimy to uczcić.
      Następne pół godziny spędzili w pobliskiej knajpie pijąc zdrowotne koktajle. Wyglądały strasznie, ale smakowały zaskakująco dobrze. Straż miejska po wysłuchaniu tłumaczeń zdjęła blokadę i poprzestała na jedynie ustnym pouczeniu. Wrócili do domu późno, zdążyło się ściemnić na dworze. Marcin kazał Karolinie wskakiwać do łóżka i przyrządził kolację. Poczekał aż zje, a później umył talerze i schował resztki do lodówki, pozbawionej zapasów jedzenia. Postanowił, że jutro z samego rana się tym zajmie. Skoro miał się nią opiekować, zrobi to porządnie.

***
      Malwinie zostało raptem kilka stron do dokończenia książki. Miała się właśnie dowiedzieć, czy Anita – główna bohaterka książki – wybaczy swojemu ukochanemu zdradę. Była przekonana, że tak, choć całym sercem kibicowała, żeby tak się nie stało. Historia miłosna raziła banalnością, a jednocześnie wydawała się mało prawdopodobna. Powinna już dawno zrezygnować z kontynuowania lektury, ale w jej naturze leżało kończenie rozpoczętych działań, stąd też niechętnie podeszła do drzwi, gdy usłyszała odgłos pukania.
- Kacper? Wejdź, nie spodziewałam się ciebie.
- Innym razem. Mama prosiła mnie, żebym ci to przekazał – podał jej pokaźnych rozmiarów latawiec. – Sprawdzałem linkę i wydaje się w porządku.
- Dziękuję. Niepotrzebnie się fatygowałeś, mogłam przecież sama go odebrać.
- Nic nie szkodzi. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Malwina przyjrzała się uważnie latawcu, nie wyróżniał się niczym specjalnym. Do sznurka przyczepione były kolorowe kokardki, poza tym brak cech szczególnych.
- Może być, ważne, żeby leciał wysoko.
- Przy dzisiejszej pogodzie wątpię, choć może wieczorem zacznie porządnie wiać. Gdzie będziesz go puszczać?
- Na plaży? Nie wiem sama, może ty coś doradzisz? 
- To dobre miejsce. Będę tam koło dziewiętnastej, jak chcesz, mogę wziąć swój latawiec i zobaczymy od kogo wyżej poleci.
- Wiedziałam, że mężczyźni uwielbiają rywalizację – zaśmiała się. – Przyjmuję wyzwanie.

       Parę minut przed dziewiętnastą weszła na plażę, Kacper już na nią czekał. Biegł za swoim latawcem, który dumnie unosił się na wietrze. Jej puszczanie latawca nie poszło tak łatwo, sznurek się plątał i w końcu musiała poprosić o pomoc.
- Tak myślałem, że nie jesteś tego rodzaju osobą.
- To znaczy?
- Takiej, co chodzi na plażę puszczać latawce.
-  A teraz niby co robię?
- Nie to miałem na myśli.
- W takim razie co?
- Sam nie wiem. Po prostu latawiec kojarzy się mi z beztroską, a ty sprawiasz wrażenie zbyt poważnej na takie spędzanie czasu. Jak widać myliłem się.
Zabolały ją te słowa, nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo trafna była jego ocena. Już dawno nie odczuwała beztroski, była osobą, która musiała zazwyczaj zaplanować nawet swój wolny czas, a i tak niejednokrotnie wyrzucała sobie, że go marnuje. 
- Masz rację – przyznała niechętnie. – Puszczanie latawca nie leży w mojej naturze. 
- To skąd taki pomysł?
- Realizuję listę mojej babci. Nie mam pojęcia dlaczego, ale uznała, że powinna zorganizować mój pobyt tutaj.
- Brzmi interesująco, jakie masz zadania do wykonania?
- Przekonasz się w swoim czasie.

Komentarze