Bezcenny dar - taniec godowy (8)


  
     
    Trudno było jej zebrać myśli, odłożyła więc zeszyt i zdecydowała się wziąć prysznic. Przebrała się w kwiecistą sukienkę i sprawdziła trasę do kościoła. Powinna dojść do niego w mniej niż dziesięć minut, mimo to postanowiła wyjść znacznie wcześniej. Chciała przy okazji poznać nieco okolicę i przeanalizować ostatnie wydarzenia. Wciąż trzymała kopertę od Andrzeja, a raczej pieniądze od niego.  Nie była pewna, co powinna z nimi zrobić. Kusiło ją, by unieść się dumą i odesłać mu je pocztą, ale wahała się. Po pierwsze nie chciała, żeby stempel pocztowy zdradzał, gdzie się aktualnie znajduje (o ile oczywiście zwróciłby na to uwagę i cokolwiek, by go obchodziło), a po drugie – co istotniejsze - potrzebowała tych pieniędzy. Bynajmniej nie po to, żeby wypełnić jego polecenie. Zwyciężyła proza życia, musiała mieć jakiekolwiek oszczędności, zwłaszcza w sytuacji, w jakiej się znalazła. Na koncie miała odłożone pieniądze zdobyte dzięki pozbyciu się niepotrzebnych rzeczy przy przeprowadzce. Nie było tego wiele, cieszyła się z każdej złotówki. Przypomniało się jej, jak kilka lat temu zabrakło jej i babci pieniędzy na jedzenie. Do wypłaty emerytury zostały jakieś dwa lub trzy dni, a sąsiadka która w takich sytuacjach zawsze im coś pożyczała, musiała wyjechać. Ostatecznie zdecydowały, że sprzedadzą w lombardzie niepotrzebne srebrne łańcuszki i zawieszki. Karolina chodziła po Krakowie kilka godzin licząc, że znajdzie się jakiś oferujący uczciwą cenę. W większości punktów została niemal wyśmiana, słysząc, że to co chce sprzedać nadaje się jedynie na złom. Ostatecznie dostała niecałe trzydzieści złotych i z ulgą wróciła do domu, robiąc po drodze zakupy.
        Kłopoty finansowe nie były jedynymi, którymi doświadczała. Dokuczała jej samotność oraz tęsknota. Żyjąc pomiędzy studiami, pracą a opieką nad babcią nie znalazła czasu ani na zawieranie nowych znajomości, ani też na kontynuowanie starych. Pragnęła kogoś dla kogo byłaby ważna. Nie marzyła o romantycznej miłości i spektakularnych gestach. Uważała, że takie porywy serca pasują raczej do powieści i filmów, a nie zwykłej codzienności. Jedyną osobą, która zwracała na nią uwagę, był kierownik restauracji, który od dłuższego czasu dawał jej wyraźnie do zrozumienia, że droga do kariery (to jest podwyżki) jest dość jasno wytyczona i przebiega przez jego łóżko. Póki mogła zbywała jego aluzje, uśmiechała się uprzejmie, czując jednocześnie coraz to większe obrzydzenie na myśl o kolejnym dniu pracy. Darek ostentacyjnie przyglądał się jej jak czyści stoliki. Niby przypadkiem przechodząc muskał jej rękę i inne części ciała. Zaciskała wtedy zęby i udawała, że niczego nie zauważyła. Pozostałe kelnerki również to widziały, ale zamiast stanąć po stronie Karoliny odsunęły się od niej. Szybko rozniosła się plotka, iż łączy ich romans, a im bardziej Karolina zaprzeczała tym było gorzej. W końcu przestała, wiedziała swoje i to musiało jej wystarczyć. Pewnego dnia jednak nie pozostało miejsca na żadną kurtuazję pomiędzy nimi. Cała obsługa już dawno poszła do domu, w tamtym tygodniu to ona miała sprzątać lokal. Miała właśnie zamykać drzwi, kiedy pojawił się Darek.
            - Cieszę się, że jesteś – wybełkotał pijany. – Wejdź, musimy sobie porozmawiać, o twoim awansie.
            - Możemy przełożyć to na jutro? Jest bardzo późno i ...
        Nie zdążyła nic więcej powiedzieć, poczuła jak jego wargi wbijają się w jej. Odór alkoholu wymieszany z zapachem papierosów wzmógł w niej obrzydzenie. To był jej pierwszy w życiu pocałunek. Nigdy z nikim się nie spotykała, żaden chłopak nie trzymał jej nawet za rękę. Jej pragnienie, by ta chwila cokolwiek znaczyła, zostało zniszczone. W przypływie jakiegoś impulsu, z siłą o której siebie nie podejrzewała, odskoczyła od Darka i pobiegła do domu. Na następny dzień otrzymała wypowiedzenie. Nie była tym faktem specjalnie zdziwiona. Jeszcze w tym samym tygodniu znalazła nową, lepiej płatną pracę. Też miała być kelnerką, w jednej z czekoladziarni przy rynku. Nowy szef nie zażądał nawet poprzedniego świadectwa pracy, pilnie potrzebował pracownika. Po krótkiej rozmowie przyjął ją i uzgodnili grafik dostosowany do zajęć na uczelni. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Wyglądało na to, że wreszcie zła passa w jej życiu się przerwała. Andrzej Witulski – nowy kierownik – w przeciwieństwie do poprzedniego wzbudził w niej od pierwszej chwili miłe uczucia. Był przystojny, miły i nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby to właśnie on zechciał zwrócić na nią uwagę.
        Czuła, jak przelewają się przez nią, niczym fale, emocje. Nie chciała się im poddać. Zamiast tego ubrała buty i wyszła z mieszkania. Po drodze minęła kilka osób, ktoś nawet uśmiechnął się do niej przyjaźnie. Delektowała się ciszą i spokojem. Otoczenie było sielankowe, po jednej stronie drogi rosły potężne drzewa liściaste, a po drugiej ciągnęły się złociste pola. Gdzieniegdzie wyłaniały się niskie zabudowania, białe domki z charakterystyczną czerwoną dachówką. Nie mogła się doczekać, aż zobaczy jeziora i pływające żaglówki.
          Zajęła miejsce w ostatnim rzędzie, wolała nie rzucać się w oczy. Dopiero pod koniec Mszy dostrzegła Marcina. Zastanawiała się, czy powinna do niego podejść, czy raczej od razu wrócić do mieszkania. Okazało się, że i on ją zauważył i czekał na nią przy wyjściu.
       - Chodź, przedstawię cię naszemu proboszczowi – zaprowadził ją w kierunku bocznych drzwi. Dokonał krótkiej prezentacji i pozostawił Karolinę samą. Nie podobało się jej to, nie miała jednak odwagi zaprotestować. Nim się zorientowała umówiła się z proboszczem na kawę w czwartkowe popołudnie. Początkowo chciała odmówić, ostatecznie jednak zgodziła się. Nie miała żadnych innych planów, nie tylko na czwartek, ale na każdy ze zbliżających się dni.

***

           - Majka, pospiesz się, bo nie ręczę za siebie.
           - Spokojna głowa, mamy jeszcze kilkanaście minut. Zdążysz się wystroić.
      - Ale ja nie chcę się stroić – Malwina westchnęła w duchu. Ta dyskusja zdawała się prowadzić donikąd. – Po prostu muszę skorzystać z  ubikacji. Teraz. Już!
       - Mogłaś od razu powiedzieć – Majka otworzyła drzwi do łazienki i po chwili cały przedpokój wypełnił się zapachem Chanel no 5. – Wejdź, ja już prawie kończę.
           - Dzięki, poczekam na zewnątrz.
           - Dobra, wychodzę. Nie zrzędź.
       Nic nie odpowiedziała, zastanawiając się (kolejny raz), jak to możliwe, że jej najbliższa przyjaciółka jest tak skrajnie różna od niej. Kochała ją jak siostrę, zawsze mogła na niej polegać, wszystko o sobie wiedziały. A jednak były jak ogień i woda. Śmiały się niejeden raz, że Majka jest tą, która wszystko wokół siebie rozpala i pobudza do działania, a Malwinie przypada rola gaszenia i wyciągania jej z tarapatów. Tak jak na przykład teraz. Od razu zauważyła, że Kacper wpadł w oko przyjaciółce. Trzeba było przyznać, że niespecjalnie się z tym kryła. Pewnie jeden spacer wystarczy, by facet jadł jej z ręki. Dotychczas tak właśnie się działo. Schemat obejmował szybkie przeskakiwanie z euforii do znudzenia i średnio po dwóch, trzech randkach, Majka kończyła związek, twierdząc, że nie tego szuka. Czy faktycznie czegoś szukała, Malwina już przestawała wierzyć. Nie jeden raz rozmawiały o ślubie i dzieciach, ale z ich dwójki, tylko ona tego pragnęła.
          -Wychodzisz? – Majka dobijała się do drzwi. – Muszę jeszcze poprawić fryzurę.
         - Nie musisz, dobrze wyglądasz.
         - Dobrze, to za mało. Rozpuszczone czy spięte?
        - Wydaje się mi, że spięte będą bardziej praktycznym rozwiązaniem.

       Tym razem to Majka prychnęła. „Praktyczne rozwiązanie” Dobre sobie. Rozpuściła włosy, usta pomalowała czerwoną szminką i z zadowoleniem przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Przy odrobinie szczęścia dzisiejszej nocy nie będzie musiała spędzać na kanapie w domku letniskowym. Przez moment poczuła wyrzuty sumienia, powinna przecież zająć się Malwiną. Gołym okiem było widać, że ledwo się trzymała. Najlepszym sposobem była metoda klin klinem, ale Malwa nie była gotowa. Mówiła, że wtedy to ten drugi klin mógłby ucierpieć. Majka nie zgadzała się z takim podejściem. Po pierwsze, preferowała grę w otwarte karty, a po drugie kto powiedział, że ten klin nie może się stać już tym wymarzonym rycerzem na białym koniu?
      Punktualnie o umówionej godzinie rozległ się dzwonek. Majka, ubiegając przyjaciółkę, zbiegła ze schodów i otworzyła drzwi.
     - Jak dobrze, że już jesteś – zaszczebiotała. – Chodź, proszę, pomóż mi. Od kilku minut siłuję się z kanapą i nie jestem w stanie jej rozsunąć. Nawet – chwyciła go za rękę i wciągnęła do środka – nie zdążyłam się przyszykować na nasze wyjście. 
          Malwina przyglądała się rozgrywającej się scenie z góry schodów. Kacper nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Zbyt zajęty był przesuwaniem stolika, odsuwaniem kanapy i tłumaczeniem czegoś Majce. Ta zaś wiła się wokół niego i robiła maślane oczy. Po cichu wycofała się do sypialni i położyła na łóżku. I tak nie miała ochoty na spacer, niech więc Majka odprawia swój taniec godowy, a ona sobie odpocznie. Z ulgą odkryła, że komórka nie ma najlepszego zasięgu, a z tego co się zdążyła zorientować i z siecią WI-Fi będzie problem. Tego właśnie potrzebowała.




Komentarze