Bezcenny dar - czwarta nad ranem (3)
Ciężkie krople deszczu opadały na szyby. W pokoju było
chłodno, jakby zamiast lata zbliżała się jesień. Karolina zarzuciła na siebie
wypłowiały sweter i zabrała się do pracy. Do dużego szarego kartonu zapakowała
część swoich ubrań, pościel i te rzeczy, które miały wartość sentymentalną. Nie
było tego wiele. Ledwo skończyła zaklejać taśmą pakunek, a już do drzwi
niecierpliwie dobijał się kurier. Zapewnił ją, że najdalej w poniedziałek
przesyłka dotrze na miejsce. Pokiwała bez przekonania głową.
W bagażu podręcznym oprócz ubrania na zmianę nie znalazło się wiele. Dokumenty,
kilka zdjęć, książka, pusty zeszyt i długopisy. Tabletki musiała dopiero kupić,
tak samo jedzenie. Powoli zaczęła sprzątać mieszkanie, za kilka dni miała się
wyprowadzić i żeby odzyskać kaucję, musiała oddać je w dobrym stanie. Była
schludną osobą, należącą do tych, które raczej utrzymują porządek niż
sprzątają, ale biorąc pod uwagę jej samopoczucie, czuła, że tym razem powinna
zająć się tym wcześniej. Na najwyższej półce ustawiła siatki z książkami i
innymi rzeczami do sprzedania. Kilkoro zainteresowanych miało jeszcze dziś
przyjść po przedmioty. Czekająca ją podróż PKS-em zmusiła ją do przemyślenia, co
naprawdę jest jej potrzebne. Wystawiła na różnych portalach aukcyjnych to, co uznała
za zbędne. Cieszyła się podwójnie z transakcji, potrzebowała pieniędzy, a
jednocześnie czuła się tak, jakby porządkowała swoje wnętrze.
Zastanawiała się, czy oprócz pustki coś w nim zostało.
Usiadła w fotelu i gorzko zapłakała. Przeraźliwy szloch,
który dotąd w sobie tłumiła, po wielu dniach wypłynął i wcale nie przynosił
ukojenia. Jej życie toczyło się obok niej i nim się zorientowała została sama,
nie tylko w mieszkaniu.
***
Nie zawsze tak było. Do ukończenia trzynastu lat wszystko
układało się niemal zwyczajnie. Jedynaczka, kochana przez rodziców. Pospolite
marzenia, mało obowiązków i brak większych zmartwień. Mama nie pracowała i
przez to w domu brakowało pieniędzy, ale za to codziennie czekał na nią nie
tylko gorący obiad, ale i ciepły uśmiech i życzliwe zainteresowanie
najbliższych. Ojciec dużo przebywał w pracy, jednakże dbał o to, żeby
codziennie spytać, co u niej słychać i zająć się jej problemami. I nagle,
zupełnie niespodziewanie, oboje zniknęli. Tak po prostu. Rano, kiedy wychodziła
do szkoły patrzyła na rodziców, którzy siedzieli w kuchni i niespiesznie
popijali kawę. Po powrocie nie powitał jej charakterystyczny zapach obiadu ani
też odgłosy krzątaniny w kuchni. Początkowo się z tego ucieszyła, jak typowa
nastolatka potrzebowała tylko swojej przestrzeni i pobycia samej z sobą.
Podgrzała więc obiad i zajęła się swoimi sprawami. Nawet nie zauważyła
upływającego czasu. Dopiero dźwięk dzwonka przypomniał jej o rodzicach.
Zirytowała się, że znowu zapomnieli kluczy. Tylko, że za drzwiami nie było
rodziców. Zamiast nich stali dwaj policjanci, jakaś kobieta i znajoma lekarka.
Patrzyli z troską, a cisza, która między nimi zawisła, była bardziej wymowna
niż wszystko, co później usłyszała. Wypadek. Nie żyją. Musi opuścić mieszkanie. Zaopiekują się nią ludzie z pogotowia opiekuńczego, aż znajdzie się członek jej
rodziny, który będzie mógł sprawować nad nią prawną opiekę. Niewiele z tego
rozumiała, niewiele z tych tygodni pamiętała. Kiedy w końcu pozwolono
zamieszkać jej u babci Ani czuła się bardzo niezręcznie. Ledwo ją pamiętała.
Nie utrzymywały serdecznych kontaktów, raczej grzecznościowe, okazjonalne. Dwa,
trzy spotkania w roku. Kilka prowadzonych rozmów telefonicznych i wysyłane
pocztówki to zdecydowanie zbyt mało na zbudowanie więzi. A jednak się udało.
Każda pogrążona w swojej żałobie stała się dla drugiej oparciem. Nie minął rok,
a wytworzona między nimi więź była tym, co obie trzymało przy nadziei. Zaczęły
się znowu śmiać, snuć plany. Przyznać trzeba było, że plany te bardziej
brzmiały jak marzenia, a nie cele do zrealizowania, ponieważ wciąż brakowało im
pieniędzy. Emerytura babci nie należała do wysokich, a renta po rodzicach była
niska. Pomimo starań, życie w wielkim mieście nigdy jej nie odpowiadało. Była
wdzięczna babci za pomoc, ale wciąż odczuwała tęsknotę za małomiasteczkowym
rytmem dnia. W Krakowie nie potrafiła się w pełni odnaleźć. Zawieranie
znajomości przychodziło jej z trudem, a wyraźnie odczuwalna niechęć ze strony
rówieśników skutkowała budowaniem wokół siebie jeszcze większego muru.
Odstawała od innych pod każdym możliwym względem. Nikt się nią nie interesował,
ale zupełnie jej to nie przeszkadzało.
***
Choroba babci była spodziewanym wstrząsem. Najpierw
pojawiły się pierwsze symptomy – bóle niewiadomego pochodzenia, gorsze samopoczucie.
Diagnoza była bezwzględna, a kolejne badania raz po raz zmieniały ich sytuację.
Leczenie, które mogłoby być jakąkolwiek szansą na powstrzymanie nowotworu,
kosztowało sporo. O wiele więcej niż miały w portfelach. W końcu Karolina
wzięła urlop dziekański i znalazła pracę w pubie. Obsługiwała wielu klientów, a
dzięki otrzymanym napiwkom mogły sobie pozwolić na jeden ciepły posiłek
dziennie. Żadna z nich się nie skarżyła. Babcia pilnowała, żeby z każdej
wypłaty odłożyła przynajmniej dwadzieścia złotych na konto oszczędnościowe.
Bywały miesiące, że nie udało się jej zaoszczędzić nawet złotówki. Po urlopie
dziekańskim wróciła na studia. Wieczorami pracowała, żeby opłacić pielęgniarkę,
która przychodziła w ciągu dnia i pomagała jej w opiece nad babcią. Koszty
rosły, ale Karolina stanowczo sprzeciwiała się rozważeniu opcji skorzystania z
hospicjum. Lekarz wielokrotnie sugerował to rozwiązanie, a ona raz po raz
powtarzała, że nie może.
***
W pewną niedzielę, po wyjściu szafarza z mieszkania, babcia
powiedziała – nie gniewaj się, ale muszę już tam iść. Lekarz po kilkudziesięciu
minutach stwierdził zgon. Wyraził zadowolenie, że choroba nie odebrała jej
godności umierania, że pomimo ogromnego bólu zachowała spokój ducha.
Po śmierci babci Karolina długo nie potrafiła znaleźć sobie
miejsca. Pozamykała wszystkie urzędowe sprawy i nie wiedziała, co robić dalej.
Dotychczas wynajmowane mieszkanie było zbyt drogie w utrzymaniu, a na domiar
złego właściciel zapowiedział, że będzie je sprzedawał za jakieś dwa miesiące i
do tego czasu musiała znaleźć zastępcze lokum. Okazało się to trudniejsze niż
przypuszczała, gdyż ceny nieruchomości w Krakowie rosły w zastraszającym
tempie, stąd też coraz więcej osób wolało zostać najemcami niż
kredytobiorcami. Już za życia babci żyła biednie, a obecnie było jeszcze
gorzej. Żyła oszczędnie, chodziła pieszo zamiast płacić za bilety autobusowe.
Nie jadła słodyczy, nie kupowała sobie nowych ubrań. Mimo to wciąż z trudem
wiązała koniec z końcem. A później dostała nową pracę. I poznała Andrzeja. I
wszystko się zmieniło.
***
Malwina nie wiedziała kiedy i jak wróciła do domu. Szarość
nieba współgrała z jej podłym nastrojem. Oczywistym było dla niej to, że Dawid
zadzwoni i z podkulonym ogonem pojawi się w drzwiach. Ale mimo tego czuła niesmak.
Nie podobał się jej ani ton w jakim się wypowiedział ani to, że nie dostrzegła
wahania, gdy miał wybierać pomiędzy nią a wyjazdem. Kobieca intuicja, którą
próbowała zagłuszyć, podpowiadała, że raczej było słychać w jego głosie ulgę.
Co gorsza, ona sama nie czuła takiego żalu, jakiego mogłaby się spodziewać.
Wyłączyła telefon, chciała, żeby Dawid nie mógł się do niej dodzwonić, żeby
poczuł się zagrożony.
Napuściła do wanny wody licząc, że kąpiel z dodatkiem
różanych olejków pomoże jej uporządkować myśli i ukoić emocje. Włączyła
ulubioną muzykę i oddała się rozmyślaniom. Problem hipotetycznego wyjazdu
służbowego był wierzchołkiem góry lodowej.
Po kąpieli wyczerpana zasnęła. Całą noc śniła jej się jej suknia ślubna, którą
ilekroć zakładała, ktoś z niej zdejmował.
***
Dawid nie zmrużył oka. Zastanawiał się co powinien zrobić
dalej. Dość gładko przeszły mu słowa o odejściu, ale im dłużej się nad nimi
zastanawiał, tym więcej widział komplikacji. Przede wszystkim jego matka.
Uwielbiała Malwinę, traktowała jak córkę, której nigdy nie miała. Poza tym do
ślubu nie zostało dużo czasu, odwoływanie go niosło za sobą wiele komplikacji.
Jak rozliczą koszty sali, zaproszeń? Co zrobić z podróżą poślubną, za którą już
przecież zapłacił. Gdzieś w tyle głowy ktoś podsuwał mu myśl, że przede
wszystkim powinien sobie odpowiedzieć na pytanie, czy rzeczywiście kocha swoją
narzeczoną i chce z nią spędzić całe życie. Walczył jednak ze sobą ze
wszystkich sił, bo bał się tego, co przyniesie za sobą ta odpowiedź.
Po dwóch
piwach w głowie rozjaśniło się mu w głowie. Tak czy inaczej wiedział,
co powinien zrobić i dziwił się sam sobie, że zmarnował tak dużo czasu na
dywagacje.
Wyciągnął
komórkę i pośpiesznie wpisał: „To nie tak miało być. Dajmy sobie jeszcze jedną szansę.
Chcę z Tobą realizować wszystkie plany.” Kiedy zasypiał była czwarta nad ranem.
***
W sobotni wieczór wybrała się z księdzem Antonim na
pożegnalny spacer uliczkami Krakowa. Zewsząd otaczali ich ludzie, większość
roześmiana, beztroska. Kilka razy ktoś podszedł do wikarego przywitać się, a on
dla każdego znalazł dobre słowo i uśmiech. Jego życzliwość za każdym razem
zachwycała Karolinę i jednocześnie zasmucała – ona sama nie potrafiła zbudować
z nikim tak przyjaznych stosunków. I choć nie miała wątpliwości, że jej
dzieciństwo i młodzieńcze lata były trudne, to jednak powoli zaczynała sobie
zdawać sprawę, że swoją nader poważną postawą zbudowała wokół siebie mur.
Pragnęła zmiany i obiecała sobie, że wyjazd do Maminowa będzie ku temu
najlepszą okazją. Rozmawiali o Bogu. Karolinie wciąż było trudno przyjąć, że
tak po prostu jej przebaczył.
- Przypomnij sobie przypowieść o synu marnotrawnym. Czy
naprawdę myślisz, że jego przewinienia były gorsze niż twoje? A jak oceniasz
jego motywację do powrotu? Przecież on nie za ojcem tęsknił, a za wygodnym życiem.
Ciebie do powrotu przekonało coś innego.
Karolina spojrzała na niego ciężkimi od smutku oczami. Wcale nie była
przekonana, czy miał rację.
Komentarze
Prześlij komentarz